31 grudnia 2010

31.12~~ kiedy nadchodzi 2011 rok

...


Długi wieczorny spacer zanim na dobre rozdzwonią się petardy i rozbłysną światła sztucznych ogni, zanim zegar wybije symboliczną północ i przekroczy umowną granicę pomiędzy starym i nowym rokiem, zanim popłyną słowa ...

2011 rok krąży wokół ziemi i puka, o 11ej na wyspach Oceanu Spokojnego, o 12tej w Nowej Zelandii, a po 14tej mail z Australii:

No i wskoczyłem w nowy rok....
czy to nie zadziwiające, u ciebie popołudnie a tutaj fajerwerki...

na dodatek tam gorące lato, a tutaj zdecydowana zima
hmmm...
poza porą roku, poza zegarem, poza umownymi symbolami, jesteśmy w tym samym strumieniu czasu
Fascynujące!



Z wdzięcznością za miniony kolorowy czas w 2010 roku otwieram wszystkie okna i drzwi z napisem 2011,
i,
wiedząc, iż każde spełnione marzenie składa się z maleńkich codziennych cudów, znaków, decyzji, słów, gestów życzę

mocy Miłości, Dobra i Piękna, z których wyrasta głęboka Wiara w realizację upragnionego.



Wynalazłam dziś delikatne i wyrafinowane czerwone włoskie wytrawne Montepulciano z okolic Sieny, rocznik 2007
Wznoszę toast za siebie i za Ciebie Czytelniku - bo się wydarza Nowe jak najpiękniej może,




Spełnienia wszystkich Marzeń w 2011 Roku



30.12~~ wyobraźni czar

...

Zaspałam. Z nadmiaru.
Dłużej w firmie, bo chciałam zamknąć bieżące tematy jeszcze dziś, żeby z uczuciem dobrze wykonanej pracy zrealizować sylwestrowy dzień urlopu. Przy okazji Cashflow weszłam jeden krok głębiej w możliwości Excela, a to jest wystarczającą motywacją i satysfakcją. Tak, tak, tutaj wydarzył się bardzo dobry rok.
Mróz... uff, tego mamy w naszym mieście nadmiar w nadmiarze wilgoci, czego skutkiem jest przepiękna szadź. Magia krajobrazu przemawia do mnie bardziej niż zmarznięte policzki, nos i uszy.
Tłoczno... zajrzałam 'po drodze' do jednego sklepu - lubię w nim robić zakupy od czasu do czasu, bo tam smaczki ciut inne niż gdzie indziej, a tam... widok, jak po tornado. Małe słodkie co nieco i kierunek na dom i inny sklep, gdzie o zakupy poprosiła Kaja. Przy okazji odgrzałam niektóre części ciała. Tam też przeleciała przednoworoczna burza, jednak oczy bardziej uradowały przepiękne bukiety róż wprost z Holandii w cenie wręcz fantastycznej. Tego rodzaju kontrast nieustannie mnie zadziwia.



Położyłam się na chwilkę, wiedząc, iż dzieci chciałyby późniejszym wieczorem usiąść przy kominku i rozpakować pozostałe prezenty. Ustaliliśmy bowiem, że na wyjazd do B-B zabieramy po jednym drobiazgu, zaś pozostałe wkładamy pod choinkę domową. Obudziłam się kwadrans przed drugą i jestem... gotowa. Kaja niby ogląda n-ty odcinek CSI i przysypia, Oskar siedzi na wirtualnym forum. Z tego, co zastałam, zorganizowaliśmy noce posiedzenie... rozpakowujemy prezenty spod choinki i ze skarpet na kominku. Smakujemy łakocie i nasze wypieki ciasteczkowe, grzejemy się przy ogniu.

Nie mogę się napatrzeć na przepiękną czerwoną filiżankę w groszki - mam słabość do groszków, od zawsze w tym życiu.



Kaja już położyła się, gawędzę z Oskarem o ideach, jakie gloryfikuje amerykański przemysł filmowy, o znaczeniu wojny w rozwoju ludzkości, o potrzebie władzy, kontroli i manipulacji, o sztuce podejmowania decyzji i odpowiedzialności, oraz o swoich poszukiwaniach inspiracji piękna, dobra, możliwości.
Hmmm...
Prawie piąta. Czas na sen, a po przebudzeniu na nowy, ostatni dzień 2010 roku. Dobranoc.

28 grudnia 2010

24 grudnia 2010

24.12~~ tysięczne dzięki i Prawdziwie Wesołych Świąt

...

Pachnie chlebek od kilku godzin - a od kwadransa stygnie, już upieczony!
Pachnie skóra po kąpieli - olejek pomarańczowy.
Pachnie lasem świerk - nasza choinka, udekorowana waniliowymi światełkami w kształcie kulek i w kształcie gwiazdek, oraz bombkami: białe, srebrne, czarne i czerwone. Ponieważ nasz iglasty bohater dnia jest wysoki, do samiutkiego sufitu, proporcjonalnie, wręcz idealnie, wyrośnięty, Kaja zawiesiła nań niewiele ozdób, żeby nie przesłonić urody samego drzewka. Takiego jeszcze w naszym domku nie było, jakby przyszedł do nas z zupełnie innej bajki.

W termosie herbata na drogę dojrzewa i nabiera mocy, obiadek zjadłam na wczesne śniadanie, naczynia pozmywam, pranie rozwieszę, emalie odpiszę. O piątej podjedzie taksówka. Zanim zamknę na-ten-czas wszystkie okna i drzwi, bo nadszedł czas świętowania, zacytuję kawałeczek z z ostatniego rozdziału Tajemnicy Bożego Narodzenia Josteina Gaardera.


W pokoju zaległa cisza.
- Wspaniale pan to zrobił - przyznała mama.
Staruszek uśmiechnął się.

- Twórczość to także cząstka boskiej wspaniałości, która zabłąkała się na ziemię. Bardzo łatwo się rozprzestrzenia.

- Wszytko razem jest zdumiewające - powiedziała mama. - Z ostatniego karteluszka dowiadujemy się, ze Elisabet wchodzi do stajenki betlejemskiej, żeby się pokłonić dzieciątku.
Jan skinął głową.
- A potem ta sama Elisabet dzwoni do naszych drzwi. Zupełnie jakby nasz dom był stajenką, w której Jezus przyszedł na świat.

Mama podeszła do Elisabet i objęła ją za szyję.

- Witaj w domu moje dziecko.

Dziwnie to zabrzmiało, bo Elisabet była niemal dwadzieścia lat starsza od mamy.

- Tysięczne dzięki - powiedziała Elisabet po norwesku.

Trochę później zadzwonił telefon. Odebrał tata, a Joachim od razu odgadł, z kim rozmawia.

- Wszyscy jesteśmy oszołomieni - mówił - tegoroczny prezent gwiazdkowy Pani Hansen... tak, teraz wierzę w anioły, ja też... i wesołych świąt, prawdziwie wesołych świąt dla całej rodziny.

The End


Prawdziwie Radosnych Świąt !!!

23 grudnia 2010

23.12~~ firmowo i wigilijnie

...

Czwartek. Na zakończenie intensywnego dnia w firmie Wigilia przed Wigilią. Wyborne uszka pływające w barszczu znakomicie przyprawionym, pierogi z kapustą i z grzybami - zajadaliśmy się nimi, a potem rybki tak smaczne, że długo siedzieliśmy rozmawiając, żeby w brzuszkach się ułożyło. Teraz można pościć z łatwością aż do piątkowego wieczora.
Długa droga do domu - poczta, dworzec PKP, kilka sklepów, spotkanie, rozmowa.... tak, tak, bilety kupione, klucze oddane sąsiadom, choinka czeka na udekorowanie, zaczyn żytnio-orkiszowy na chlebek dojrzewa, torby spakowane i dla każdego coś smacznego w nich, jeszcze na strych, jeszcze..., a w przerwie na kubek herbaty otwieram 23 okienko czarodziejskiego kalendarza.




Odprowadzili gościa do drzwi.
- Ciekawe, co przyniosą nam te święta... - powiedział Jan.
- Sam jestem ciekaw - przyznał tata, który wyraźnie się odprężył, poznawszy wreszcie tajemnicę sprzedawcy kwiatów.
- Mam nadzieję, że nie otworzycie ostatniego okienka, dopóki nie rozdzwonią się kościelne dzwony, obwieszczając Wigilię.
Mam spojrzała na Jana.
- Nie otworzymy.
- Spróbujemy się powstrzymać - rzekł tata.
A na odchodnym Jan dodał:
- Może jutro też zapukam do Waszych drzwi.
Joachim najchętniej podskoczyłby z radości. Jan może jeszcze przyjdzie! Bo Joachim, w przeciwieństwie do rodziców, czuł wyraźny niedosyt.
Czegoś mu brakowało...

Tajemnica Bożego Narodzenia
Jostein Gaarder

... już za chwilę ciąg dalszy

22 grudnia 2010

22.12~~ zaczarowany dzień grudniowy

...

Cóż za przedziwny dzień... Krótko mówiąc - środa pełna cudów. Zaczęło się od porannego olśnienia i popłynęło tak:

- Pani Dorotko, czekałem na Panią z opłatkiem. Pani kolega mówi, że Pani wyjechała w delegację, więc się zmartwiłem, że nie zdążę złożyć Pani życzeń.

- Jeśli ten kredyt nie wypali, to ja zaproponuję inny. Przyjaciele pomagają sobie.


- Jesteś jeszcze w pracy? Możesz przyjechać w tej chwili, bo przyjechał Adaś naprawić antenę. Nie? To ja po ciebie przyjadę, żebyś go wpuściła na dach. Trochę się spieszy. Czekają na niego jeszcze w dwóch miejscach.

- No cześć. Masz choinkę? ... No to już masz!


Podsumowując: przed domem stoi zgrabniutki, świeżutki piękny wysoki świerk, który wyląduje w dużej donicy z ziemią i granitowymi kamyczkami i ozdobi salon. Ładniejszej choinki nie kupiłabym o tej porze! Ubierzemy ją z Kają jutro wieczorem. Sąsiad leśnik potrafi czytać w myślach i spełniać marzenia.
Konwerter w antenie wymieniony i satelita nadaje wszystkie 400 kanałów - dostęp do świata telewizyjnego został ponownie otwarty, a tematy finansowe płyną zgodnie z ustaleniami.
W międzyczasie dotarła niespodzianka czekoladowa i zaskoczyła nie tylko moje podniebienie, zaś przy okazji opłatka zostałam wycałowana w dłonie i ugłaskana przemiłymi słowami.
Wyskoczyłam do Empiku, gdzie czekały zamówione drobiazgi, no i zajrzałam w moje ulubione miejsce, gdzie nadal wisiało jedwabne cacuszko, co wpadło mi w oko niemal 3 tygodnie temu. Ostatni egzemplarz, mój rozmiar, jakby czekało na mnie... i jeszcze 5kilometrowy spacer w mglistej aurze miasta. Odebrałam po drodze kilka telefonów, buty przemokły w kopnym mokrym śniegu, allle.. tak cudowny dzień chciał się utrwalić w ciszy ze sobą we mnie.



w drodze do domu urzekająca magia świateł ulic miasta

spotkałam anioła, a anioł spotkał mnie


Późno, a nawet później. Kolejny post w przedświątecznym sezonie zamykam długo po północy. Bo zaczyn na chlebek, bo prasowanie, bo pranie, bo podłogi, bo lukier na ciasteczka, bo naczynia, bo...
W dwudziestym drugim okienku kalendarza adwentowego ...

... mężczyzna podszedł do Elisabet i wyciągnął dłoń na powitanie.
- Jestem właścicielem gospody. To ja powiem Marii i Józefowi, że nie ma już miejsca i udostępnię im stajnię.

Posadził Elisabet na osiołku.

- Na pewno zmęczyła cię długa podróż.

Elisabet pokręciła głową.

- Przebiegłam całą Europę i historię. Ale działo się to tak szybko, jakbym pędziła po ruchomych schodach.
Mężczyzna spojrzał na nią nie rozumiejąc.

- Po ruchomych schodach?


(...)


Zamykając drzwi zauważył list zatknięty za futrynę.


Kochany Joachimie!

Pozwalam sobie wprosić się na filiżankę kawy i jedno lub dwa świąteczne ciasteczka w przeddzień Wigilii o godzinie 19.00. Mam nadzieję, że zastanę całą rodzinę.

Pozdrowienia
Jan

do jutra!

21 grudnia 2010

21.12~~ najdłuższa noc i księżyc w pełni

...

Wtorek. 21 grudnia. Najkrótszy dzień w roku, dzień przesilenia zimowego, moment przemiany starego w nowe, początek wzrastania, wznoszenia, budowania, kiełkowania - od dziś dłuższe dni, a każdy kolejny dzień bliżej wiosny. Ta noc, teraz, jest jak punkt zerowy, moment błogosławieństwa tego, co minęło i tego, co nadchodzi. Wdzięczność połączona z zamknięciem i otwarciem.

Przesilenie zimowe w większości kultur było okazją do świętowania odradzania się Słońca. Notabene, na początku naszej ery przesilenie wypadało 25 grudnia wg kalendarza juliańskiego, stąd wzięła się data Bożego Narodzenia w obrządku chrześcijańskim, które miało zastąpić tzw. tradycje pogańskie. W Persji obchodzono narodziny bóstwa Słońca Mitry, wśród ludów germańskich Jul, u Słowian Święto Godowe, a w starożytnym Rzymie Saturnalia, moje ulubione święto związane z darem depresji, czyli cyklicznym obumieraniem starego i odradzaniem się wewnętrznym - przebudzeniem samoświadomości.

Niezwykłym, magicznym zbiegiem okoliczności jest dzisiejsza Pełnia Księżyca. Noc wyjątkowa, i godna, by ją uczcić kubełkiem grzanego wina. Na osłodę dodam, że pachną międzykontynentalne ciasteczka. Na dole, w naszej kuchni, z ciasta kokosowego wypieka Kaja, zaś po stronie słonecznego nieba z papugami w tle wypieka swoje pierwsze świąteczne ciacha Piotr, a wróble na dachu ćwierkają, że kangurze ciasteczka trochę się przypaliły :)



Korzystając z tego, że mam wolny wieczór, zajrzę przez 21 okienko kalendarza adwentowego i poczytam.
Zapraszam do zasłuchania.

(...)

Pod koniec drugiego stulecia mknie do Damaszku brzegiem rzeki Barady grupa pielgrzymów. Liczy teraz siedem owiec, czterech pastuszków, trzech mędrców, czterech aniołów, namiestnika Kwiryniusza, cesarza Augusta i Elisabet. Stanęli późnym popołudniem nad jeziorem Genezaret w Galilei i patrzyli na jego lśniącą toń i okalające je wianuszkiem łagodne wzniesienia. W promieniach złocistego wieczornego słońca jezioro przypominało niebieski porcelanowy talerz ze złotymi brzegami.

Nagle coś runęło z nieba i stanął przed nimi anioł z trąbą w dłoni. Zadąwszy raz powiedział:
- Jestem Ewangeliel i przychodzę wam obwieścić radosną nowinę. Niedługo narodzi się Jezus.
Umuriel zaczął krążyć wokół Elisabet.
- On jest jednym z nas i będzie nam towarzyszył do Betlejem.
Elisabet przypomniały się słowa starej kolędy i zaśpiewała najpiękniej, jak tylko umiała:

- Aniołowie się radują...
Mędrcy aż klasnęli w dłonie z uciechy. Elisabet lekko się zawstydziła i, żeby wszyscy się na nią nie patrzyli, powiedziała:

- Chyba jesteśmy już blisko Betlejem, bo tyle tu aniołów.
Josza dał jednej z owieczek klapsa w zadek i zawołał:

- Do Betlejem! Do Betlejem!

Od miasta Dawidowego dzieliło ich zaledwie sto lat.



Tajemnica Bożego Narodzenia,
J.Gaarder
c.d.n.


Zostało jeszcze 3 okienka do otworzenia. A zatem... do jutra!

20 grudnia 2010

20.12~~ pachnie zupa grzybowa, a za oknem zima

...

Zimowy wieczór księżycowy. Pełnia. Mroźno.

Jako że na tegoroczną Wigilię i pierwszy dzień świąt wyjeżdżamy do B-B, gdzie będziemy razem z rodzicami w domu mojego brata, to przygotowania przedświąteczne są jeszcze bardziej spokojne i wyciszone, niż w minionych latach. W ramach pogłębiania nastroju piekłyśmy z Kają pierniczki Sachera wedle przepisu Agnieszki. Wczoraj ozdobiłyśmy choinki, gwiazdki, mikołajki, dzwonki, księżyce, śnieżynki, anioły, serca, a nawet samoloty i dinozaury. Po raz pierwszy zrobiłam doskonały lukier, który jest bielusieńki jak świeżutki śnieg, i zastyga - cytując słowa Kai - 'jak w cukierni' . Wszystkie pudełka ciasteczkowe wypełnione po brzegi, a Kaja ma jeszcze ochotę na wypieki kokosowe z polewą czekoladową i z cukrowymi kolorowymi malowankami.
Dzieci piekły corocznie mnóstwo ciasteczek i widzę, że moja, już duża, dziewczynka ma ochotę na podtrzymanie tradycji.

Myśli dzisiejszego wieczora zainspirowane rozmowami podczas lekcji angielskiego krążą wokół pytania: What's your favourite dish... Do moich ulubionych potraw wigilijnych należy zupa grzybowa i makówka.
I dziś właśnie pachnie zupa grzybowa w dużym garze, co wystarczy nam na trzy dni smakowania w ramach przedświąteczne preludium. Przygotowywanie składników, delikatne podsmażanie, doprawianie, nadal sprawia mi niesamowitą frajdę. Lubie pichcić wtedy, kiedy mam ochotę, w bardzo prosty sposób proste potrawy, takie, które uwielbiam jeść. Czasem eksperymentuję, bardzo czasem, kiedy zapowiada się ekscytująco, i smakuje, zanim zostaje zjedzone.

Makówka to dla mnie wyrafinowane wyzwanie. Przygotowywanie maku, zaparzanie, trzykrotne mielenie, mieszanie z miodem gryczanym i wrzosowym, krojenie na drobno bakalii wszelakiego rodzaju, owoców kandyzowanych, wymieszanie na dni kilka przed spożyciem, żeby się przegryzło. A do tego maślane kruche ciasteczka wykrawane kieliszkiem :)
Przesłodki zestaw podaję jako danie wieńczące kolację wigilijną i na podwieczorek w każdy kolejny dzień świąteczny. Potrawa wyszukana przeze mnie w książkach kucharskich dawno temu na miejsce kutii i klusek z makiem, których nie lubię. Przy tej okazji dodam, iż przez niemal dziesięć lat praktykowałam wymianę potraw z zaprzyjaźnionymi rodzinami. Ja robiłam to, co sprawia mi wielką radochę i wymieniałam się na smakołyki, które przygotowywać nie przepadam. W ten sposób na naszym stole zawsze lądowało co najmniej 12 potraw w ilości 'w sam raz', a nasze rarytasy głaskały podniebienia przyjaciół i znajomych.

Aha. Przypomniałam sobie o zupie rybnej gotowanej na rosołku ze świeżego karpia, a dokładniej to tuż przed kolacją wigilijną wygotowuję ogony i łby. Rosół wyborny z warzywami i chińskim makaronem - majstersztyk smakowy, delikatny, jedyny w swoim rodzaju. W tym roku podam na noworoczny rodzinny domowy obiad.




Czas na lekturę. Otworzywszy 20 okienko w Kalendarzu Adwentowym czytam:

(...)

Tata odłożył karteluszek.

- Niepojęte - wymruczał.
Otworzył atlas, odszukał krainy, które przemierzali pielgrzymi w trzecim wieku po Chrystusie, i śpiewnie odczytał wszystkie nazwy.
- Pamfylia, Cylicja, Attalia, Seleukeja, Tars i Antiochia.
Ponieważ była niedziela, mieli dużo czasu. Zaczęli już przygotowywać się do świąt - pranie, pieczenie ciasteczek i robienie kolorowych kulek z marcepana.

W czasie kolacji zadzwonił telefon. Mama oddała słuchawkę tacie.
- Tak - powiedział. - To już tyle lat... Rozumiem... Tak, zdjęcie jest wyraźne... Z całą pewnością... W tle jest Bazylika Świętego Piotra... Też bym nigdy nie stracił nadziei... Nie, na pewno nie... Po prostu trafił się nam ten wyjątkowy kalendarz... Nie, nie ma... Nie, nie widziałem go... Nie, nie wierzę w anioły ani trochę... Oczywiście, można sobie wyobrazić, że została uprowadzona... Nie wiem, ale to całkiem do pomyślenia, że żyje... Ale nie wiadomo, czy coś pamięta, miała siedem lat... Nie, ani razu... Mamy tylko jednego syna... Nie, nigdy bym nie stracił nadziei... Natychmiast, tak, obiecuję! Dziękuję za telefon!
I odłożył słuchawkę.
- Czy to był Jan? - spytał Joachim.
- Nie. Pani Hansen, mama Elisabet. Posłałem jej odbitkę zdjęcia z księgarni.

Nim tata powiedział Joachimowi dobranoc, przez chwilę patrzył w ciemność za oknem.
- Czy wiesz, gdzie Jan się podział? - spytał.
- Jest na pustkowiu - odpowiedział Joachim. - Ale jeszcze nie Wigilia.


Tajemnica Bożego Narodzenia, J.Gaarder
c.d.n.

Do jutra moi mili czytelnicy

19 grudnia 2010

19.12~~ właściwy czas

...

Ciastka upieczone, skarpety na kominku zawieszone. Czas na długi nocny spacer.


A dziś w 19 okienku kalendarza adwentowego pt. "Tajemnica Bożego Narodzenia" autorstwa J.Gaardera pojawia się Mikołaj z Myry, czyli pierwszy Święty Mikołaj. No i tak.

(...)

- Oto biskup Mikołaj z Myry - powiedział anioł.
- Czy Myra ma coś wspólnego z mirrą?
Po twarzy anioła przemknął figlarny uśmieszek.
- Można by tak powiedzieć. Mirra była jednym z trzech darów dla dzieciątka Jezus. Robienie sobie prezentów w Wigilię stało się powszechne dzięki prezentom trzech mędrców dla Jezusa i dzięki radości dawania biskupa Mikołaja.
Mikołaj miał ze sobą trzy szkatułki, które wręczył kolejno trzem świętym królom, głęboko się pokłoniwszy. Kacper otrzymał złote monety. W szkatułce Baltazara było kadzidło, a Melchiorowi przypadła mirra.
- Idziemy do Betlejem - powiedział Kacper.
Biskup Mikołaj śmiał się tak, aż podskakiwała mu broda.
- Ha, ha! A wiec zabierzcie z sobą upominki dla dzieciątka w żłóbku. Nie macie innego wyjścia, co? Ha, ha!
Ponieważ przed Elisabet stał prawdziwy Święty Mikołaj, postanowiła go dotknąć. Biskup pochylił się i wziął ją na ramię. Dotknęła jego brody, żeby sprawdzić, czy nie jest sztuczna. Nie była.
- Dlaczego jesteś taki miły? - spytała.
- Ha, ha - zaśmiał się Mikołaj. - Im więcej dajemy, tym bardziej się bogacimy. Nie trzeba posiadać wiele, żeby doświadczać kipiącej radości dawania. Wystarczy jeden uśmiech albo coś, co się samemu zrobi.
c.d.n.

Paptki

18 grudnia 2010

18.12~~ blisko i bliżej

...

Ona.
Tańcowała w ogrodzie z łopatą, przekopywała tunele w śniegu, zawieszała kolorowe lampki na jodełce i trochę pstrykała. Ot, luźne wariacje inspiracje na temat bliskości.







A na koniec dnia czeka adwentowy kalendarz Josteina Gaardera pt. Tajemnica Bożego Narodzenia, rozdział 18. Herbata paruje w ulubionym kubełku i rozgrzewa gardło, brzuszek. Już czas! Ty czytasz, ja posłucham, ona zaprasza.

W świętej gromadce zapanowała nerwowość. Anioł Serafiel odchrząknął dwa razy i rzekł:
- Łatwo stracić miarę, kiedy najbliżsi przestają w ciebie wierzyć - powiedział. - Mimo, że się nie zgadzamy w dosyć istotnych kwestiach wiary, to jeszcze nie powód, żeby się bić. Zapomnijmy o całym zajściu.
I ruszyli dalej, przez Frygię.

(...)

Mama wróciła do domu z dużą kopertą pełną starych wycinków prasowych. Po pracy poszła do biblioteki, gdzie dostała kopie wszystkich artykułów mówiących o zaginięciu Elisabet Hansen w 1948 roku.
- Jej matka była nauczycielką, a ojciec znanym dziennikarzem. Parę miesięcy później, kiedy stopniał śnieg, policja znalazła tylko czapeczkę w zagajniku pod miastem. I nic więcej.


c.d.n.

Słodkich snów!

17 grudnia 2010

17.12~~ trufle i inne dary losu

...

Od południa pada śnieg. Odśnieżanie staje się tak niezbędnym elementem każdego dnia, jak mycie zębów. Ocieplenie klimatu wyrażone poprzez arktyczną formę ochłodzenia, bo dzieje się super zima, zanim skończyła się kalendarzowa jesień.
W ramach dotleniania odkopałam domek spod śniegu i wyskoczyłam na pocztę. Z perspektywy kobiety zachwyconej pięknem miasta zrobiłam ekspresowy przegląd dnia i tygodnia.
Piątek - dzień jak każdy, czyli trochę inny od poprzednich. Zapach kawy, pomarańczy i nowości. Tak, tak... Lubię nowe wyzwania i lubię wracać tam, gdzie spotkania i rozmowy z ludźmi sprawiają mi wiele przyjemności.
Wydział komunikacji. Kolejny temat do zrobienia, konkret 'na już', którym jeszcze się nie zajmowałam. Ustalenia telefoniczne i w drogę. Sprawa do okienka nr 7, znów, gdzie witam tę samą Panią - i dobrze! Już wiem, że będzie sprawnie i przyjemnie. Znam to miejsce niemal od podszewki, bo wracam doń jak bumerang, od lat, może dlatego, że za każdym razem uśmiech, ciepłe spojrzenie, słowo wyjaśnienia przy okazji wypisywania i podpisywania papierków. Najbardziej zadziwia mnie papierkologia polegająca na tym, że do najdrobniejszej samochodowej sprawki trzeba złożyć dodatkowo stosik tych samych powielonych dokumentów, jakby jedna porcja nie wystarczyła. Jeśli ktoś pyta o kondycję lasów, to znajdzie drzewa zaklęte w system przepisów i procedur, bo każda procedura domaga się wielu tych samych potwierdzeń. Czyżby ludzkim zachowaniem sterowało główne przekonanie o braku zaufania? Czy naprawdę wierzymy, że życie ludzkie dzieli się na elementy nie mające ze sobą nic wspólnego, i każdy domaga się odrębnej deklaracji o prawdziwości? Czy też istota sprawy opiera się o niespójny system? No właśnie!
Na pytanie: naprawdę, czy to konieczne, słyszę w odpowiedzi, tak mówi przepis.
Niezależnie od wymagań przepisów prawnych, które stworzył człowiek dla innego człowieka, lubię bywać w urzędach, poznawać nowe rzeczy i nowe twarze. Każde miejsce publiczne ma swoją, nieco odmienną energię ludzi, zarówno tych, którzy tam pracują, i tych, którzy się przezeń przewijają. Każde jest nieco inne.

Pracowity, dobry dzień, intensywny i emocjonalny tydzień. Kiedy spoglądam nań przypomina mi się czwarta umowa z tolteckiej księgi mądrości, ZAWSZE RÓB WSZYTKO NAJLEPIEJ, JAK POTRAFISZ, która sprawia, że na zakończenie można się do siebie uśmiechnąć z zadowoleniem i rzec - dziękuję!

.... a za tydzień Wigilia!!!



Noc.
Położyłam się 'na chwilę', żeby, jak to często praktykuję, na kwadrans zamknąć oczy i odpocząć, po czym kontynuować pracę w kuchni na przemian z zapiskami w wirtualnym świecie, no i kwadrans zamienił się w godzin kilka.
Oto post pisany na raty, świadek nocnej ciszy, kiedy wszyscy śpią, i tego, że otwieram kalendarz adwentowy pt. Tajemnica Bożego Narodzenia, i, przy kolejnym kubełku gorącej herbaty z miodem, czytam - rozdział 17 "Serafiel".

Święta gromadka dociera doliną Wardaru do Zatoki Salonickiej na Morzu Egejskim, gdzie rzeka ma ujście. Elisabet nigdy nie widziała równie niebieskiej wody.
Hen, po ich prawej stronie, wznosi się jakaś góra.
- To Olimp - wyjaśnił Efiriel. - Dawno temu Grecy wierzyli, że mieszkali tam bogowi. Zeus. Apollo, Atena, Afrodyta. Na zegarku jest rok 569 od narodzin Jezusa i nikt już nie wierzy w greckich bogów.
- A w Jezusa? - spytała Elisabet.
Anioł skinął głową.
- Czterdzieści lat temu cesarz Justynian zamknął stara szkołę filozoficzną w Atenach, którą blisko tysiąc lat temu założył słynny filozof Platon.
- Dlaczego ją zamknął?
- Wydarzyło się mnóstwo rzeczy w imię Jezusa, których niebo nie pochwala - odparł Efiriel, z dezaprobatą kręcąc głową.

Jostein Gaarder


c.d.n. - Dobranoc.

16 grudnia 2010

16.12~~ z aniołami

...

Pomiędzy nocą a nocą jest dzień, o czym miałam okazję przekonać się w godzinach południowych odwiedzając w słońcu ulubione Urzędy. Jednocześnie po raz kolejny stwierdzam, że w urzędnicy to przyjaźnie nastawieni ludzie, i można załatwić każdą sprawę, a przy sprzyjających okolicznościach, nawet na wczoraj. Kwestia uśmiechu, no i szczęścia.
Przydało się słoneczne i życzliwe doładowanie podczas przechadzki do domku popołudniową zamrożoną porą, kiedy po raz kolejny przewietrzałam umysł z niepomyślnych wiadomości, które lubią magicznie wplatać się w upływający czas i aktywować cieniste emocje. A przecież wiadomo, że każda rzecz, każda sytuacja, ma swoje znaczenie, bo prowadzi do najlepszych rozwiązań. Tak, tak, czasem na stromym podejściu zdarza się ostry, a nawet gwałtowny, zjazd w dół, żeby zobaczyć inną drogę do celu. W takich sytuacjach, jako osobiste wsparcie, zapraszam anioły. Niniejszym przedstawiam anielską rodzinkę, która przeprowadziła się do nas przed kilku laty - dzieło Kai.




Cichutko. Pachnie w kuchni tak, jak lubię. Dziś pokusiłam się o bezy przy okazji zamówionej szarlotki na jutrzejsze przedpołudnie. Zawsze zostają 3 białka, idealna okazja, by spróbować przepisu Agnieszki. Wersja próbna udana. Chrupiące z zewnątrz, a w środku mięciutkie, delikatne, jak pianka. Premiera z kremem z serka mascarpone i z owocami na świąteczny czas. W rezultacie próbowania czuję się przesłodzona. Zmyję naczynia i poczytam.


(...)

Elisabet miała kompletny mętlik w głowie. Efiriel wyjaśnił:
- Na moim anielskim zegarku jest 602 rok od narodzenia Jezusa. W tym okresie, podobnie jak w czasach średniowiecza, Kościół chrześcijański ma dwie stolice. Jedną jest Rzym, a drugą, położone u wrót Morza Czarnego, Bizancjum.
- Ale wierzą w to samo?

- Z grubsza rzecz biorąc. Ale na różne sposoby. Bo kościelne obrządki zmieniają się się wraz z ludźmi, którzy przychodzą i odchodzą. Mimo, że wszytko miało swój początek pewnej grudniowej nocy nocy w mieście Dawidowym, Betlejem.

- Tak, tak - zauważył Kacper - każdą dobrą historię można rozumieć na dwa, trzy, albo więcej sposobów.


Tajemnica Bożego Narodzenia
Jostein Gaarder


Dziękuję, dobranoc.


15 grudnia 2010

15.12~~ skąpane w słońcu wysepki

...

Nie wiem jak to wygląda w wielkim świecie, ale w tym małym nastał czas wszelakiej obfitości. W pracy ilość telefonów, ofert, potrzeb przeplata się z butelkami białego wina, słoikami konfitury, śliwkami w winie, czekoladkami i szeleszczącą folią, w którą zawijam owe rarytasy, żeby jak najładniej rozjeżdżały się po całym kraju, wszędzie tam, gdzie utrzymujemy kontakty, skąd płyną dla nas i wyzwania i pieniążki.
Zapach kawy miesza się z zapachem farby ze świeżutkich kalendarzy na 2011 rok, które dorzuciłam do bagażnika samochodu wyjeżdżającego w delegację na północny wschód. W prezentacje i rozmowy zostanie wpleciony przedświąteczny kołowrotek, który kręci się dwa szybciej niż w inne miesiące.
Równolegle do mrówczego zapracowania rozsypał mi się wielki wór z emocjami. Popłynęły słowa, potem łzy... i zrobiło się cicho. Na szczęście nikt nie zauważył - zero pytań i zakłopotania. Galimatias czasem się przydaje, bo w nim można łatwo ukryć swoje skarby z krainy cieni.


Na dzisiejszy wieczór zapaliłam świeczkę waniliową przywołując opiekuńcze anioły. Ponieważ Kaja pojechała na drugą stronę miasta rozwiązywać z koleżanką zadania z matematyki, to poczytam naszej czarnej kotce, która zachowuje się mały niedźwiadek, który zapadł w sen zimowy, bo nie ma ochoty na spacery po zmrożonym śniegu.

Joachim wstał i otworzył okienko numer piętnaście. Delikatnie, żeby nie podrzeć, wyłuskał złożony karteluszek cieniutkiego papieru. Na obrazku roiło się od skąpanych w słońcu wysepek i szkierów z domkami.
Dzisiaj czytał tata. Wziął karteluszek, dwa razy odchrząknął i zaczął.


Siódma Owieczka

Sześć owiec, trzech pastuszków, dwóch mędrców, dwa anioły, namiestnik Syrii i mała dziewczynka z Norwegii znaleźli się nad Laguną Wenecką nad Adriatykiem.
Gdy zatrzymali się na niewielkim wzniesieniu, skąd roztaczał się widok na wodę, Efiriel zaczął im pokazywać wysepki. Tu i tam Wenecjanie postawili domy, gdzieniegdzie wznosiły się kościoły. Wysepki leżące blisko siebie łączyły mosty. Wszędzie kręciły się małe rybackie łódki.

- Na zegarku jest rok797 po Chrystusie - powiedział Efiriel. - Niedługo sto osiemnaście wysepek będzie nosiło nazwę Wenecji. Wenecjanie osiedli tutaj, chroniąc się przed wszędobylskimi piratami morskimi i barbarzyńcami. Równo sto lat temu skupili się pod wodzą człowieka, którego nazwano dożą.

- Nie widzę ani jednej gondoli - zdziwiła się Elisabet. - I myślałam, że będzie więcej mostów.


c.d.n.
Jostein Gaarder, Tajemnica Bożego Narodzenia - rozdział 15


Miłego wieczora pośród pierniczkowych zapachów.

14 grudnia 2010

14.12~~ po mojej stronie

...

Pada śnieg. Wieje wiatr.
Malownicza zima zapragnęła być bardziej zimowa niż kiedykolwiek zdarzyło się w tej okolicy. Jak dobrze wrócić do domu, gdzie ciepło, przytulnie.... To był bardzo dłuuugi dzień po mojej stronie biurka z czerwoną różą w wazonie.



Kubek herbaty, bo czas otworzyć 14 okienko w kalendarzu adwentowym.

Pod koniec dziewiątego wieku sunie rzeką Po ku Adriatykowi przedziwna tratwa. Płynie przez Lombardię. Stoi na niej stadko owieczek, które beczą żałośnie, bo nie mogą pic wody z rzeki. Baranek kręci się, to tu, to tam, podzwaniając dzwoneczkiem na szyi. Dwóch pasterzy uspokaja trzódkę, żeby podróżni nie powpadali do wody.
Dwaj mędrcy, rozglądając się wokół, wygłaszają kilka mądrych uwag o pięknie mijanego krajobrazu. Po długiej wymianie zdań o dobrodziejstwie pomarańczy i daktyli zgadzają się, że Bóg nie mógł stworzyć lepszego świata - w każdym razie nie w sześć dni.


Jostein Gaarder
Tajemnica Bożego Narodzenia


Jutro okienko nr 15. Dobranoc.

13 grudnia 2010

13.12~~ jak tęcza

...

czarowanie czasu

Poniedziałek przepłynął wartko. Tak, tak, Darek ma rację: czarodzieje mogą wszystko. Na przykład spać długo przez 3 godziny, a to znaczy szybko, liczyć do dwustu najnowsze kalendarze, zbierać podpisy kolegów na kartkach dla 150 osób, zrobić z niczego mleczko do kawy na życzenie ważnego klienta, który przybył z daleka, żeby podczas szkolenia rozpoznać kolejne tajniki oprogramowania, odpisać na ważne i jeszcze ważniejsze emalie, złożyć reklamację, zorganizować spotkanie na jutro, przejrzeć ofertę telefonów, rozsmakować wielką niewiadomą i uśmiechać się do kolejnego zdarzenia pt: Zonk!

Wychodzimy z pracy w ciemnościach. Kiedy my kończymy lekcję angielskiego, Anglicy delektują klasyczne five o'clock. A na dworze rozkoszne uczucie surowego zimna. Oczywiście, nie lubię marznąć, a w drodze 'wyższej' , czyli geograficznie zorientowanej konieczności, akceptuję chłód zdecydowany, arktyczny, czysty, bez mokrych dodatków. Wchodzę do domu, ubieram się cieplej i śmigam po zmrożonym śniegu i lodzie z dokumentami, na które czeka pewna starsza pani, i na poszukiwanie miodu wielokwiatowego do piernikowego ciasta. Kilka minut telefonicznej rozmowy o herbacie, która zakwita z szklanym dzbanuszku, a mroźny wiatr, niezależnie od tematu rozmowy, szczypie w uszy i policzki. No tak, zapomniałam o czapce! Po powrocie zapalam waniliową świecę, grzeję dłonie o ciepły kubeczek i odpoczywam. Jest cicho. Bardzo cicho.

Czytam dzisiejsze emalie. 13 grudnia. Wspomnienie stanu wojennego sprzed 29 lat. To naprawdę już tyle lat minęło?!? No cóż. Pamiętam mroźną niedzielę i ciszę pełną niepokoju i wyczekiwania. Zdarzyło się sto lat temu w innym świecie coś, co zaprowadziło nas do tego świata, w którym żyjemy dziś. Wspominałam o tamtym dniu przed rokiem, tutaj.

Żyjemy w bardzo ciekawych czasach. Kiedy spoglądam na swoje życie, to widzę wielobarwną tęczę, jak most, po której wędruję, zarówno mała dziewczynka i dojrzewająca kobieta. Myśli, uczucia... ta sama bezbronność i ta sama ciekawość, łańcuszek błędów i magicznych olśnień, dzika satysfakcja i nieokiełznana radość.




Przy kominku leży książka, Tajemnica Bożego Narodzenia, adwentowa opowieść, z której na sekundę albo dwie wymsknęło się drobnym maczkiem zapisane coś tajemniczego i zamknięte na siedem pieczęci, po czym zanurzyło się w ciszy wieczoru.

- Gdyby udało mi się odszukać sprzedawcę kwiatów - zamyślił się tata - znalibyśmy, być może, odpowiedź na pytanie, jak powstał kalendarz, i po co.

- Zastanawiamy się nad czymś - powiedziała mama - w co nie do końca możemy uwierzyć.

c.d.n.

Do jutra!


12 grudnia 2010

12.12~~ a ta rodzynka jest dla Ciebie...

...

Pachną pierwsze świąteczne ciasteczka, a za oknem prószy śnieg.

Kaja zapytała:
- Mami, będziemy mieć choinkę?
- Tak, w naszym domku będzie choinka, jak co roku.


Spacer po świeżutkim puchu wieńczy herbata różana z sokiem malinowym i z dużą ilością cukru trzcinowego. Porządkuję myśli, układam w głowie krótkoterminowy plan na trzeci tydzień Adwentu, wszak już półmetek przedświątecznych przyjemności. Wsłuchuję się w ciszę, w pytanie i w odpowiedzi.
W ramach pogłębiania nastroju świąt Bożego Narodzenia sięgam, jak co roku, do ulubionych filmów.
Numerem pierwszym jest Serendipity, czyli Igraszki losu, który za każdym razem aktywuje uśmiech i przypomina magię zbiegów okoliczności i znaczenie różnych znaków w codzienności. Klimat niezapomniany, a wątek opowieści ładnie zakręcony i podoba się bardzo.
Na drugim miejscu jest Love actually is all around, w polskiej wersji To właśnie miłość - ciepły, zabawny, pouczający, lekki i przyjemny, ze znakomitą obsadą aktorską i trafnie dobraną muzyką.
Obydwa obrazy oglądam w różnych konfiguracjach, najpierw z lektorem, potem z napisami, a potem w oryginalnej wersji, w ten sposób realizując chytry plan osłuchiwania się z melodią ukochanego języka angielskiego, z wiarą, że i on, ze wzajemnością, mnie pokocha.




Na zamknięcie dzisiejszego dnia zajrzyjmy przez 12 okienko kalendarza adwentowego, gdzie czeka do przeczytania 12 rozdział opowieści Josteina Gaardera "Tajemnica Bożego Narodzenia". Zapraszam.

Na rozwidleniu przełęczy stał jakiś człowiek z dużym plakatem w dłoni. Miał na sobie długą czerwoną szatę. Gdyby się nie ruszał, można by pomyśleć, że to skamieniały Rzymianin z czasów cesarstwa. Na plakacie widniał napis: DO BETLEJEM i strzałka wskazująca kierunek.
- Żywy drogowskaz! - zawołała Elisabet.

Efiriel przytaknął.

- Zaprawdę, powiadam ci,że ten drogowskaz jest jednym z nas.
Umuriel ożywił się, podfrunął do mężczyzny i wykrzyknął:

- Nie lękaj się! Nie lękaj się! Nie lękaj się!

Mężczyzna z plakatem ani trochę się nie przeląkł. Podszedł do Elisabet, podał jej rękę i powiedział:

- Gratuluję... Nie, nie... niezupełnie tak. Chciałem powiedzieć, do usług, przyjaciele! Ale najpierw powinienem się przedstawić... bo ja też znalazłem się w kalendarzu bożonarodzeniowym. Jestem Kwiryniusz, namiestnik Syrii. Przyjemna powierzchowność, pragnąłby poznać... No tak, najważniejsze to oczywiście uprzejmość i dobroć.
Dixi
!

Elisabet nie mogła powstrzymać się od śmiechu. Zupełnie jakby były w nim dwie osoby, bo ciągle sobie przerywał. Wręczył jej plakat, z którym być może czekał całą wieczność, podczas gdy wiatr marszczył jego szatę, i rzekł:

- I ... proszę o uwagę przyjaciele... mam tu bowiem, jakby to powiedzieć, rodzynkę... i ta rodzynka jest dla ciebie.

Dixi
!
Elisabet spojrzała na niego ze zdziwieniem.
- To dla mnie?
- Tylko po jednej stronie... to znaczy musisz go odwrócić... rozumiesz?

Dixi
!
Elisabet nie miała pojęcia, z jakiego powodu namiestnik bez przerwy mówi Dixi. W pobliżu nie było przecież żadnego psa ani kota, który ewentualnie mógłby się tak nazywać. Ale anioł Efiriel w porę jej wyjaśnił, że Dixi jest słowem łacińskim i znaczy tyle co 'skończyłem'.

Dobranoc.

11 grudnia 2010

11.12~~ światło między słowami

...

Pada deszcz. Od 10tej rano. Zaczął od subtelnej mżawki w dwie godziny po tym, jak tylko odkopałam domek po całonocnych opadach śniegu i wybrałam się na zakupy. Temperatura w okolicach 2 stopni, więc deszczyk pada i przymarza, co w efekcie daje miejskie lodowisko - wstęp wolny i dobrowolny dla kaskaderów albo zdesperowanych. Do nich zalicza się moje duże dziecko, które najpierw wyskoczyło na mecz Zastalu (moda w naszym mieście, że nie tylko Falubaz jest pupilkiem, ale i Zastalowski zespół ma nastolatkowych zapalonych kibiców), a potem na spotkanie z przyjaciółmi gdzieś, na peryferiach miasta.
Deszcz nadal pokapuje, koty wracają z wieczornego spaceru z mokrym futerkiem, a śniegu coraz mniej.
Tymczasem...
Zaczyn rośnie jak na buzującym zakwasie, więc moja dziewczynka wróci do domu pachnącego chlebkiem. Dom chlebem pachnący to miłe wspomnienie, które zostanie z nią na resztę życia, gdziekolwiek będzie. Dla mnie chleb to jednoznaczne skojarzenie z wyjazdami do babci, która wypiekała okrągłe żytnie bochenki o nieco kwaskowym smaku.
Babciu... dziękuję za inspirację.



Koty beztrosko zasnęły na poduszkach. Czas na lekturę o podróżowaniu w przestrzeni i w czasie do samiutkiego Betlejem.

W roku 1199 od narodzin Jezusa przez dolinę Renu mknie pięć owieczek, dwóch pastuszków, dwa anioły, święty król i dziewczynka z Norwegii. Po drugiej stronie rzeki piętrzy się kościelna wieża. To katedra w Mainzu.

Przystanęli na krótką naradę.

- Musimy przeprawić się przez rzekę - uznał Josza. - Szkoda tylko, ze znów wystraszymy jakiegoś nieszczęsnego przewoźnika, któremu trzeba będzie tłumaczyć, że pielgrzymujemy do Ziemi Świętej.
- Postaramy się to załatwić trochę delikatniej - powiedział Efiriel.
Nagle ożywił się aniołek Umuriel.
- O, tam jest łódź - wykrzyknął.

W następnej sekundzie wzbił się w powietrze i trzepocąc skrzydełkami poszybował na brzeg. Gdy reszta towarzystwa ruszyła za nim, on już nagabywał siedzącego nad wodą mężczyznę.

- Czy mógłbyś nas przewieźć? Idziemy do Betlejem i bardzo nam się spieszy, a musimy zdążyć na urodziny Jezusa. Jesteśmy tu w świętej sprawie, nie myśl sobie, żeśmy jacyś pierwsi lepsi.

Efiriel pokręcił głową. Poszedł do Umuriela i przeprosiwszy gestem nieznajomego, powiedział z naganą w głowie:

- Ile razy trzeba ci powtarzać, ze na początku trzeba mówić: nie lękaj się?


Ale przewoźnik, wyjątkowo elegancki, w długiej czerwonej szacie, wcale się nie przeląkł. Odwrócił się do Elisabet i powiedział:
- Na imię mi Baltazar, jestem drugim mędrcem i królem Saby. Udaję się tam, gdzie wy.

- Wobec tego jesteś jednym z nas - oznajmił Efiriel. - Tym razem - zwrócił się do aniołka - miałeś szczęście. Zawsze jednak musisz mówić na początku: nie lękaj się. Na widok anioła wielu ludzi ogarnia bowiem niesamowity strach, zwłaszcza wtedy, gdy wymachujemy skrzydłami.
- Przepraszam - szepnął Umuriel.

- No, już dobrze.
- Ale czy to dziwne, że się nas tak boją? - powiedział Umuriel. - Jak dotąd nawet kota nie przeraziłem. Wręcz przeciwnie. sam nie wiem, ilu kotom pomogłem zejść z drzewa. Powinny się raz na zawsze oduczyć włażenia na wysokie drzewa. W każdym razie kiedy im się pomaga, ani trochę się nie boją.


fragment z 11 rozdziału Tajemnicy Bożego Narodzenia

c.d.n.

kolorowych snów...


10 grudnia 2010

10.12~~ dmuchawce, latawce i rabarbar

...

Piątek.
Poranek pachniał szarlotką, zupą z soczewicy i herbatą owocową. Szarlotka od południa łechce podniebienia bywalców herbaciarni "W poszukiwaniu Straconego Czasu". W ciągu dnia aromat kawy espresso z dodatkiem mielonego cynamonu, kardamonu, imbiru i kłącza kuklika, z dużą ilością cukru, najpierw kusił, a potem dawał swoiste spełnienie. Popołudnie i wieczór to zupa grzybowa i roladki wołowe nadziewane iście zbójecką mieszanką; autorski kuchenny jam session i odrobina luksusu dla podniebienia na weekendowy czas, który już się dzieje.

Dzisiejszy dzień zdominowały świąteczne kartki w białych kopertach. Kopert szukaliśmy we wszystkich papierniczych sklepach w naszym zaśnieżonym mieście. To, co kiedyś było jedynym słusznym standardem, dziś stało się rozmiarem nietypowym, a znaleźć nietypową kopertę w ilości 200 sztuk w jeden dzień okazuje się wyczynem nie lada. Znaleźliśmy!
Kartki są wyjątkowe. Pozostajemy zwolennikami prostoty i tradycji indywidualnego projektu, w który wplatamy rozpoznawalne elementy firmy. Pachnące jeszcze farbą drukarską własnoręcznie podpisujemy i wysyłamy do każdej osoby z listy budowanych przez lata kontaktów.
A na samiutkim końcu mojej ulubionej zabawy w świąteczną korespondencję to okolicznościowe znaczki wieńczące dzieło. Notabene, uwielbiam je kupować. Przed każdymi świętami, tak samo podekscytowana i ciekawa, czekam na ich emisję. Potem naklejam jeden po drugim, wyobrażając sobie każdą osobę, jak bierze do ręki, otwiera i czyta, na swój sposób odczuwając emocje z tym związane. Każdy odbiorca ma imię, i wystarcza mi przy każdej kopertce zabawić się z wyobraźnią i uśmiechnąć się i przywitać słowami: Wesołych Świąt.





Przygotowałam też kilka kopert na świąteczne listy do najbliższych i zajmę się tym zaraz po ostatnim słowie dziesiątego rozdziału "Tajemnicy Bożego Narodzenia".
Okienko otwarte, już czas.

Działo się to w Paderbornie u schyłku trzynastego wieku. Przez miasteczko, leżące w połowie drogi między Hanowerem i Kolonią, truchta niesforne stadko owiec, za którym podążają dwaj pastuszkowie, jeden król murzyński, jedna mała dziewczynka w czerwonej kurtce i niebieskich spodenkach i jeden anioł o rozpostartych skrzydłach.
jest wczesny ranek, mieszkańcy jeszcze śpią, na ulicy czuwa tylko nocny stróż.
Zatrzymują się przed kościołem, w środku miasteczka. Nagle Elisabet dostrzegła coś dziwnego.
- Tam na górze siedzi biały ptak - powiedziała, wskazując na iglicę kościelnej wieży.
Przez twarz anioła przemknął uśmiech.
- Żeby tak było - westchnął.

Parę sekund później coś, co Elisabet wzięła za ptaka, szerokim łukiem sfrunęło do pielgrzymów. Nim stanęło na ziemi, Elisabet już wiedziała, że to nie ptak. Na iglicy kościelnej wieży siedział anioł. Młody anioł, nie większy od Elisabet.
Aniołek wylądował u jej stóp.
- Pysznie! - wykrzyknął. - Jestem Umuriel i idę do Betlejem.
Trochę się pokręcił, zerknął na Kacpra i pastuszków, miotał się jak postrzeleniec. Wreszcie spojrzał na Efiriela i powiedział:
- Czekałem ćwierć wieczności.

Ledwie ruszyli, z przodu rozległ się cieniutki głosik Umuriela.
- Wdechowa przyroda! - pisnął. - Będziemy pędzili przez fantastyczną dolinę Renu. Są tu zamki i pałace, rozległe winnice i gotyckie katedry, dmuchawce, latawce i rabarbar.


Jostein Gaarder
c.d.n.



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...