Samotnia

Błękit niezapominajki
 03.2008



        Jakiś czas temu, już dokładnie nie pamiętam kiedy? Chyba w grudniu w Mikołajki, po południu 2007r. postanowiliśmy spotkać się ekipą Siły Wspólnych Marzeń gdzieś w górach, w ładnym miejscu, i wszystkim przypadło do gustu hasło: Samotnia, bo to miejsce w Karkonoszach szczególne. Kto kiedykolwiek był, to wie w czym rzecz, kto nie był, to najwyższy czas spróbować.
W przedziwnych okolicznościach przyrody wyjechałam z Zielonej Góry bezpośrednim autobusem do Karpacza; kotłowanina spraw przed wyjazdem sprawiła, że w portfelu miałam gotówkę tylko na noclegi i bilet autobusowy, a reszta.... reszta niech cudem się dzieje, ale kto nie ryzykuje ten nie wie jak smakuje życie, więc, komu w drogę ten kartę plastikową na kasiorkę do ręki i ciepłe słowo do anioła, żeby było jak trzeba, żeby na konto wpłynęły oczekiwane kochane pieniążki, czyli było dobrze. I było...

I jeszcze wyjaśnienie na dobry początek:

      To jest moja pierwsza prawdziwa wędrówka po górach od wypadku, ba, od wyprawy na Mont Blanc i po 13 miesięcznej systematycznej rehabilitacji. Tak, tak... to historyczny moment (jak podsumowali w niedzielę podczas śniadania Rafał z Michałem), i będę uważać, żeby się nie potknąć, nie pośliznąć, żadnych przeciążeń, nadwyrężeń. Na kolanie opaska elastyczna, w plecaku stabilizator, w głowie ustalenia z rehabilitantką oraz uważność, znakomita na wszelkie okazje.


Olśniewające, łagodne światło dnia...  czwartek 28.02.2008


        Pogoda słoneczna, jedzie się wygodnie, przyjemnie i senne, od 9.45 do 13.48. Nie mam mapy, a kierowca namieszał mi w głowie; no bo co można sobie myśleć, kiedy na pytanie, czy mogę wysiąść przy świątyni Wang, bo stamtąd chcę iść w górę, on powiada, że nie dam rady, bo ślisko i szlak zamknięty; no dobrze, to pojadę kolejką - odpowiadam, wysiądę przystanek wcześniej, a on na to, że kolejka nie jeździ, bo wieje; bądź mądry i pisz wiersze!!!
Zdecydowałam się iść pieszo zamkniętym podobno szlakiem. Nie mam mapy, wiec trochę niepewnie stawiam pierwsze kroki, i kogóż widzę ? starszego pana z laseczką i z plecakiem, który świeżo i żwawo z gór schodzi, więc cieszę się jak dziecko, bo go wypytuję o wszystko, co potrzebuję wiedzieć; był w Samotni, na Śnieżce, i zjechał, bo ślisko bardzo, i schodzenie jest bardzo niebezpieczne; mam kijki, wiec z asekuracją dojdę do schroniska w półtorej godziny - ocenia. Zatem dobre wieści, do zmroku dojdę na pewno (jest trochę po 14tej).

Wszystko jest dużo prostsze niż się nam wydaje ? Kluczem jest zaufanie.

Ruszam powoli, najpierw żółtym, potem niebieskim szlakiem. Pustki wokół świątyni Wang, na granicy Parku Narodowego nikogo, wiec ruszam do góry nie zauważona i bez biletu wstępu. W pewnej chwili odsłania się panorama Śnieżki, jedyny w swoim rodzaju spodek na szczycie i schronisko pod Śnieżką ? zaprawdę piękny to widok, że zatrzymuję się na kubek gorącej herbaty z termosu, a podgryzając batona z orzechami patrzę i smakuję wszystko razem, wiedząc, że okazja może się nie powtórzyć. Dalsza droga jest prawdziwym wyzwaniem, niektóre odcinki tak śliskie, że z duszą na ramieniu przemierzam je tak, żeby nie się pośliznąć.


Droga na Śnieżkę


Zimowa panorama ze Śnieżki

Dzwoni Konrad, już tam jest, schodzą z góry. Spotkamy się na miejscu. Pokój 10-osobowy zarezerwowany, czeka. Idę, i im wyżej, tym więcej śniegu, niestety zamarzniętego. Każdy kolejny postawiony krok z pełną świadomością. Przez chwilę po lewej stronie drogi w dali pięknie się wyłania, jak na dłoni, Strzecha Akademicka, okazałe schronisko robi wrażenie w promieniach słońca, zaś po prawej widzę Olbrzymy, a dalej i wyżej charakterystyczny Słonecznik. Jeszcze droga przez las, kilka zakrętów, i na ostatnim odcinku, tuż przed Samotnią, jest już z górki; tam najlepiej mieć raki albo jabłuszko do zjazdów, bo lód jak lustro, ufff...dotarłam, nieco ponad dwie godziny dreptania. Jestem z siebie zadowolona. Noga silna i stabilna.

Dotarłam i cóż widzę? Jest pięknie, zamarznięty staw, nad nim nawisy śnieżne, jak olbrzymie czapy, biało, trochę wieje, chmurzasto. W jednym ze żlebów widać ludzi, to szkolenie Goprowców.  Samo schronisko to drewniany budynek, z małymi okienkami, wtulony w skarpę, przyciąga uwagę, daje wrażenie przyjaznej chaty. Przypomina samotnego wędrowca siedzącego i zadumanego nad małym stawem. Przy nim stoją trzy samochody, wszystkie kwalifikuję jako należące do rodziny jeep-ów, wyrażając tym samym świadomą niewiedzę na temat samochodów. W sali jadalnej poznaję Szymona zza kontuaru. Warto mieć znajome 'wejście' do kuchni. Melduję się w recepcji, a potem śmigam na samą górę, do pokoju nr 22, gdzie zalegają nieco zmęczeni Magda z Konradem. Oj dawno się nie widzieliśmy. Szmat czasu.


Łóżko wybieram pod kaloryferem, to  miejsce strategiczne, cieplutkie, wszak jestem zmarzluchem niepospolitym. Okazuje się, że wybór w łóżkach duży, ponieważ ludziska nie dojadą z przyczyn zawodowych, losowych i nieoczekiwanego splotu zdarzeń niesprzyjających. Czekamy jeno na Majora, który planuje dojechać jutro z wieczora.
Schodzę na dół, na gorącą pyszną zupę ogórkową i herbatę z rumem. Pozwalam sobie na niezwyczajny luksus. Nie wnosiłam jedzenia na górę w plecaku, żeby nie obciążać nogi, i nastawiona jestem na swojskie jedzonko i opłaty kartą. Oczekiwania zbiegają się z możliwościami, ponieważ na miejscu znajduje się terminal, zaś kucharz przyrządza pyszności, że ho, ho, o czym przekonam się przez kolejne dni.
Znalazłam dla siebie miejsce w rogu głównej sali; przytulnie tutaj, przyjemnie i swojsko. Przynoszę swój czerwony pled, żeby wyłożyć nogi i okryć się. Przyglądam się pręgowanemu kociakowi, który zagląda pod stoły, przyglądam się rezolutnym poczynaniom małego chłopca, chyba 7/8 letniego, który w ręku trzyma czerwony samochodzik i rozmawia z turystami. Szuka towarzystwa, a babcia próbuje go zabrać do siebie z powrotem i wówczas pada kapitalne pytanie: zapytaj ich, czy przeszkadzam? Zapytaj....


Uśmiecham się, niezwykły, uparty chłopiec, wie czego chce. Przypominają mi się słowa: gdzieś daleko jest chłopiec...? czy to Mały Książę? Hmmm...


Przy innym stoliku siedzi dziewczyna z chłopakiem. Czuje ich spokój, pewność, ciepło i czułość. Płyną skojarzenia, słowa:

W oceanie nieświadomości, na dnie spojrzenia odkryć ową nić,
dotknąć palców dłoni, popłynąć linią życia do linii serca,
pomilczeć, żeby powiedzieć, czego słowa nie potrafią.

Tak, to ładny obrazek. Podoba mi się. Bardzo.

Rozmawiamy we trójkę przy kolacji. Piję gorącą herbatę Earl Gray z cytryną i dużą ilością cukru. Brat Leśny piwo. Zastanawiamy się nad następnym dniem. Wiem, że na Śnieżkę nie dam rady wejść, ale do Strzechy Akademickiej spróbuję, czemu nie? Magda z Konradem przeglądają przewodnik, planują trasę i szacują czas przejścia do Słonecznika, może po drodze Pielgrzymy? Pogoda zapowiada się wietrzna, warunki niełatwe.






Słonecznik zwany Diabelskim Kamieniem, notabene nazwa pochodzi od słońca, które dla mieszkańców Kotliny Jeleniogórskiej wisiało nad skałą w samo południe


Okazuje się, że pośród szkolących się  Goprowców znajduje się Jaca Jawień, jeden z organizatorów Zdobywców, z którym Konrad był w Nepalu. Pogaduchy gwarantowane.
Zmykam na górę. Ciepła woda wyszła, zimny prysznic, ufff... Wcześnie zasypiam.




 Jam jest dom o zielonych progach,...   piątek 29.02.2008


        Pierwsze przebudzenie, ciemno, może piąta, a może szósta. Zwykle o tej porze letnią porą wstaję, zaś zimową z przyjemnością przewracam się na drugi bok. Jesteśmy wyspani po siódmej, wstajemy przed ósmą. Krótka rozmowa telefoniczna z moimi nastolatkami, ostatnie ustalenia na weekend i wyłączam telefon.
Na śniadanie jajecznica i gorąca herbata, wyborne. Po 9tej zostaję sama, czytam.
Czas wędrowania.
Wielekroć podejmuję decyzję, że idę na górę, do Strzechy Akademickiej. Jest bardzo ślisko. Zapisany czas przejścia na drogowskazie 15 minut.
Pierwsza decyzja przed startem, na dole, druga na pierwszym zakręcie, już wysoko, nad schroniskiem, skąd widok nieopisywalny, widokówko-wy: domek uroczy, wyłania się spośród śniegowych zasp, letnie stoliki zasypane, staw zamarznięty, na ścianach uwijają się panowie w kaskach. Droga oblodzona, wydaje się dla mnie zakazana, ale napieram, krok za krokiem, szukam śniegu, który się trochę zapadnie, i wydeptanych wyżłobień, śladów, które stają sie moimi śladami. Trzecia decyzja pośrodku długiej prostej drogi, gdzie trochę się cofam, schodzę na próbę, stwierdzam, że to jest możliwe, więc idę naprzód. Mija godzina i jestem na miejscu, tu, gdzie wiatr wieje mocniej, a słońce ukryło się za gęstymi szarymi chmurami. Może spadnie śnieg, będzie łatwiej zejść ? myślę sobie i rozglądam się wokół, bo otwiera się widok na lasy i doliny, zaś nieopodal wielu narciarzy grzeje swoje dechy i śmiga przed siebie.
Wchodzę do środka ogromnego budynku zimowym wejściem, zamawiam w bufecie kawę z ekspresu. Na kontuarze dostrzegam swoistą pamiątkę pośród wielu do kupienia, na której wyraźnie widoczne, jak na zdjęciu, las, góry, niebo, mała chatka oraz napis jam jest dom o zielonych progach. Urzekające. Zapamiętałam.


Siadam przy oknie, obejmuję dłońmi gorącą filiżankę, ogrzewam palce, czytam. Zabrałam z sobą biegnącą z wilkami, szczególną lekturę na chwile z sobą samą. Zajmuję się nią od trzech tygodni, rozdział za rozdziałem. Rzecz o dynamice kobiecego istnienia, kobiecej duszy, wymaga wielu przystanków na refleksję, zamyślenie, na oddech. To miejsce jest wymarzone, ciche, puste, idealne do układania linii życia w kolorowy sens. W tle, na zapleczu słychać radio, a może odtwarzacz?

Fragmenty zapisków:


Strzecha, mija 11-sta.
W tle cichutko, cichuteńko słychać znajome dźwięki, ciepłe, subtelne, łagodne; jak mi dobrze, mniam... to jest To.
Kojarzą mi się ze światłem. Piosenka jest zwieńczeniem wędrówki w tunelu.
Sam początek to 'relax, take in easy': dynamiczny, energetyczny start w nieznane, pełen nadziei, zdecydowany, że to jedyna droga; prowokuje poszukiwanie i dążenie, entuzjazm, radość, a zarazem zniechęcenie, łzy i rozczarowanie. Stawiam krok za krokiem.
Nagle ciemność i cisza.
Ogromne zwątpienie, smutek, rozgoryczenie, łzy, niepewność pełna pretensji, lęk i strach, ale w głębi, gdzieś na dnie pojawia się iskra, nieokiełznany ogień, niezłomny, jak ostre uderzenie w klawisz fortepianu w 'apologize'. Ten moment to pożegnanie z tym, co za mną, to Pojednanie z Przeszłością. Tak, tak dziewczynko, trzeba ją zostawić za sobą, jako dokończone i spełnione dzieło dotychczasowego życia. Dziękuję, że byłam z Tobą. Żegnaj.
Krok do przodu, i jeszcze jeden.
Już nie oglądam się, patrzę przed siebie, w olśniewające światełko, co zamienia się w łagodne światło dnia; ono otula ciepłem i wzbudza zaufanie, choć w pierwszej chwili oślepia. Zamykam na chwilę oczy i z ufnością otwieram, widzę to, co sprawia, że oddycham głęboko, łagodnie i spokojnie.
Już wiem, że to jest To. Bubbly face... To jest TO! Dziękuję.


Wchodzi duża grupa turystów. Wesoło i głośno. Zmarzłam. Czas na kubek grzanego wina. Czuję wewnętrzne rozluźnienie, wręcz senność. Przy moim stoliku siada para starszych ludzi, jak małżeństwo. Przysłuchuję się ich rozmowie z przyjemnością. Są swobodni, przyjaźni, spontaniczni, jak duże dzieci.
A za oknem pada śnieg, jak na zamówienie, mija 13sta, wracam do Samotni. Zajmuje mi to 40 minut. Na obiad zupa grochowa i filet z kurczaka w panierce sezamowej. Niebo w gębie!!! Drzemka poobiednia i wraca Magda z Konradem. Dziś pogoda  pozwoliła dotrzeć jedynie do Słonecznika. Wiatr, wiatr i słaba widoczność.
Pogaduchy przy stoliku. Wspólna kolacja. Major nie dojedzie, praca, służba nie drużba. Omawiamy kilka spraw dotyczących naszego projektu, wszak to długo oczekiwane spotkanie ekipy Siły Wspólnych Marzeń; w okrojonym składzie ustalamy możliwe kolejne kroki i zastanawiamy nad sobotą. Dlaczego? Bo prognozy pogody przewidują zawieje i zamiecie śnieżne, tornado i jeszcze nie wiadomo co. Nie mam kontaktu ze światem, więc przyjmuję wieści z niedowierzaniem. Schronisko jest opatulone ze wszystkich stron, w zacisznej kotlince, więc nie ma powodu do obaw. Czy będzie można wyjść w góry, na szlak? Natenczas Magda z Konradem zabierają aparat fotograficzny, statyw i wychodzą na nocne zdjęcia, całkiem udane. Te światła w oknach, echhh....pięknie jest na zewnątrz schroniska nocą.



Dziś ostatni dzień lutego roku przestępnego, jeden dzień więcej do przeżywania. Czas na gorącą kąpiel, czas na sen.


Gdzie słyszysz śpiew tam wstąp..., sobota 1.03.2008


        Nowy dzień, nowy miesiąc. Zawierucha niebywała. Całą noc stukało i pukało w dach. To deszcz, śnieg i wiatr. Po ósmej wspólne śniadanie.
Zastanawiam się nad menu. Szymon proponuje twaróg w oliwie z czarnymi oliwkami i z aromatycznymi przyprawami. Niebywałe, to przecież jest przystawka we Włoszech albo w Grecji, co sprawiło mi ogromną radość. Smaczne, pożywne, apetycznie, pachnące. Do tego gorąca herbata z cytryną. Ech... czuję jak w luksusowym miejscu okoliczności rozpieszczają mnie.
Magda z Konradem postanawiają schodzić, wracać do domu. Wyjście w góry jest niemożliwe, bo zasypało na biało cały świat. Pogoda idealna na zasiedzenie, zaczytanie, spanie, rozmowy, czyli klimat do medytacji, o ile ...
... o ile nie zapukają strudzeni, przemoczeni do gaci potencjalni przewodnicy. Tak się ciałem stało koło południa do pokoju przybyło kilkanaście przemiłych osób, mieszane towarzystwo. Poznajemy się, nie pamiętam prawie żadnego imienia, Kinga, Łucja, Chomik. No tak, dobra pamięć, ale krótka. Totalny galimatias. Po drodze deszcz, grad, śnieg, buty im pływają, plecaki też. Zamawiają przez telefon u wchodzących z Karpacza nie tylko piersiówkę do herbaty, ale i skarpety i bieliznę na wymianę. Z gór też schodzą po dwóch godzinach męskiej  'zabawy' chłopcy Goprowcy, bo przemokło im wszystko, nawet goretex.

Na dole tłoczno, zamieszanie, każdy chce coś zjeść, ogrzać się. Siedzę i czytam, bawię się z kotką o imieniu Kaktus. Miluśne to zwierzątko, lubi przytulanki, głaskotki i harce z niby-myszką. W międzyczasie młodzi przyszli przewodnicy wpinają uprzęże, raki, zakładają kaski, zabierają liny i w śnieg,na ścianę, w teren. Nie ma wolnych przebiegów, nie ma sytuacji wyjątkowych, nie ma wymówek ani usprawiedliwień. Zapraszają mnie, abym dołączyła, wykręcam się, wszak taki trening robiliśmy onegdaj w Taterkach, dla mnie wystarczy. O nodze milczę.

Przeglądam ofertę schroniska na cały rok. Działa tutaj Szkoła Górska, można zapisać się na obóz  Tai Chi, warsztaty fotografii cyfrowej. Nad Małym Stawem odbywa się corocznie Memoriał     Waldemara Siemaszki; wiem, że więcej informacji można znaleźc na stronie http://www.samotnia.com.pl/, gdzie znalazłam telefon kontaktowy, żeby zarezerwować noclegi.

Głodna jestem. Czas na obiad: krupnik i pierogi ruskie. Zmykam na góre na sjestę, z której wyszła długa rozmowa o wspinaniu, podróżowaniu, zdobywaniu. Jeden z chłopaków, Chomik, w przyszłym roku wybiera się na trekking do obozu głównego K2, dołącza do prywatnej wyprawy, ale  szczęściarz!! Od tego zaczęły się nasze opowieści o przygodzie z górami, z dziabami w lodzie i z dziurami, i wszelakiej maści historie z życia wzięte.
Schodzę na dół, na gorącą czekoladę. Siedzę w swoim kąciku, spoglądam od czasu  do czasu na liczne towarzystwo, na grających w scrabble, na radosną paplaninę. W sąsiednim pokoju wzywają uderzenia bębna, zaczynają się śpiewy. Zawsze lubiłam ten cudny rozgardiasz wrzawy, przekrzykiwania, zabawy, śmiechu i śpiewów, bo doświadczyłam nie raz i nie dwa, że jest dokładnie tak, jak rzekł poeta, którego nazwiska nie pamiętam:

Gdzie słyszysz śpiew tam wstąp, tam dobre serca ludzie mają, źli ludzie wierzaj mi, ci nigdy nie śpiewają?

 Zanoszę swoje rzeczy do pokoju i korzystam z zaproszenia do grupy rozluźnionej wzmocnioną herbatą. Poznaję kolejnych przesympatycznych chłopaków; jeden z nich, miłośnik Rudaw Janowickich, opowiada mi o zachodach słońca w tamtych urokliwych zakątkach, zdradza mi, że spotkał już naszą witrynę polecaną ze względu na ciekawe fotografie. Miło usłyszeć dobre słowo o projekcie Siły Marzeń. Rozmawiamy też o wizytach w moim winnym grodzie podczas winobrania z chłopakiem z Legnicy; trochę zabawy, trochę śpiewania, i pomykam cichutko, na górę, do swojego  łóżeczka, na długi spokojny sen.


Plastyka ruchu scenicznego..., niedziela 2.03.2008


       Budzi mnie zawierucha za oknem, jakieś chrapanie, trzaśnięcie drzwiami. No tak, przecież w pokoju jest mnóstwo ludzi. Śpią na łóżkach, na podłodze. Wszędzie rozwieszone ubrania, stół ugina się od jedzenia. Mam znakomity sen, nie słyszałam, kiedy wracali, kładli się spać. Łazienka, pakowanie, śniadanie. Dziś pyszna kanapka, mielonka i chleb; zostały w spadku od Brata Leśnego.


W schronisku zanikł prąd, gdzieś po drodze wichura zerwała linię elektryczną. Samotnia bez prądu to egipskie ciemności na korytarzach, to oczekiwanie na gorącą herbatę, to także poranne rozmowy przy stole z Rafałem i z Michałem, studentami z Wrocławia. Gawędzi się nam swobodnie i miło, o Stranger Hostel w pobliżu dworca we Wrocławiu, o zajęciach z plastyki ruchu scenicznego z niezwykłą 70letnia panią, o urodzie wypadów w góry na choćby jeden dzień, albo weekend, o tym, że problem jest szansą, wyzwaniem, że...
Napadało. Nawiało. Bardzo bardzo mocno. Szymon powiada, że tunel do Karpacza przekopany, tym samym droga powrotna do domu jest potencjalnie otwarta. Dmucha i śnieży, nieustannie. Plecak spakowany,  żegnam się z młodzieżą, przygotowuję termos z herbatą, płacę za noclegi gotówką, bo terminal nie działa. Ot i co, czeka mnie przygoda wędrownicza w poszukiwaniu bankomatu w Karpaczu, żeby kupić bilet na autobus.

Opatulam się, ubieram, ok.11tej wychodzę w zadymkę śnieżną. Zatrzymuję się na poprawki, czyli zakładam solidniejszą parę rękawiczek, wydobywam okulary i pokrowiec na plecak. W pełni zabezpieczona idę przed siebie, powoli, małymi krokami. Podpieram się kijkami, zawiewa z każdej strony, drobiny śniegu wpadają w każdy dostępny zakamarek twarzy, okulary parują, ledwie widzę drogę. Czasem  tak mocno wieje, że przystaję, żeby utrzymać równowagę. To jest dopiero praktyka ruchu, nie tylko scenicznego, wygibasy najlepszej klasy.
A potem, przez chwilę jest bosko, jak w śnieżnej wersji raju. W głębi lasu robi się przedziwnie cicho; słychać przelatujące świszczące wiatry nad konarami drzew, a poniżej tańczą lekko i zwiewnie ogromne ilości płatków śniegu. Jest tajemniczo i nieziemsko biało. Puchate zaspy, puchate gałęzie, puchata droga, puchaty świat, a za zakrętem wraca porywisty wiatr i wieje na wszystkie strony świata, nie tylko w oczy.
Spotykam ludzi z nartami i bez nart zmierzających do góry. Mijają mnie idący w tym samym kierunku, czyli w dół.  Im niżej tym mniej śniegu. Kamienista droga pokryta cienką warstwą śniegu jest śliska, wiec bez pośpiechu, ostrożnie, krok za krokiem. Mijam mostek i miejsce z którego patrzałam na panoramę Śnieżki w drodze do góry. Dziś widać jak tonie w stalowych chmurach i w tumanach śniegu.
I nagle coś niewyobrażalnie magicznego i symbolicznego zarazem. Droga schodzi w dół i moją uwagę przyciąga zdumiewający spektakl natury. To jest moment, którego nigdy nie zapomnę, jakbym przekraczała granicę dwóch światów. Z jednej strony, powyżej i za mną,  ciemne ciężkie chmury, lasy i góry w nieskazitelnie białych czapach śniegowych, drzewa jęczą uginając się od wiatru, śnieg sypie, z drugiej strony, poniżej, widać dolinę, szarą, brązową, burą, jesienno-smutną, wiosenno-smutną, nagą, a nad nią stalowe deszczowe chmury. Pomiędzy tymi 'światami', zupełnie  odmiennymi, rozpostarł się pas błękitu, oddzielając chmury śniegowe należące do 'świata gór', od chmur deszczowych  ze 'świata dolin'. Stanęłam jak wryta i stoję. Stoję i patrzę i pytam siebie: czy to dla mnie jest tak ładnie? Naprawdę? Dla kogo tak przecudna i figlarna zabawa Wszechświata z Naturą? I ten błękit, hmmm... ani morski, ani w kolorze wiosennego nieba, ani nieba przed burzą ani po burzy, ani błękit letniego poranka, jeno specyficzny, ciepły, jasny...i nagle olśnienie: niezapominajki w moim ogrodzie!!! To one mają ten specyficzny niebieski kolor.


Dziękuję za czas spędzony tam wysoko.

Dwa, trzy zakręty dalej wyłania się Świątynia Wang. Do odjazdu autobusu zostało półtorej godziny i tyle mam czasu na odnalezienie bankomatu. Wchodzę do muzeum zabawek po informacje, i już wiem, dokąd iść, w jakim kierunku i gdzie szukać. Spotykam po drodze znajomych, Rafał i Michał czekają na swój autobus do Wrocławia, zaś w chwilę potem spotykam parę, z którą jechałam do Karpacza, z nimi też będę wracać autobusem do Gorzowa przez Zieloną Górę. Znalazłam bankomat, który nie chciał mi wypłacić żądanej sumy, drugi też się zbuntował, a trzeci zablokował się zanim spróbowałam poprosić kochane pieniążki o względy. Pozostało mi jeno przekonać kierowcę do przejazdu 'vabank', wykonać telefon do domu. Umawiam się z Oskarem na odbiór i uregulowanie należności z kierowcą. Jedyne rozwiązanie.

Przy przystanku na Białym Jarze znajduje się zajazd z otwartym kominkiem. Siedzę i czekam na rosół za ostatnie 10 złotych w gotówce, patrzę w ogień, nabieram siły i karmię swoją duszę. Podjeżdża autobus, wrzucam plecak do bagażnika, wsiadam, rozmawiam z kierowcą, kierowca się zgadza, więc za 4 godziny będę w Zielonej, w domu. Czytam, śpię, marzę, pozwalam myślom krążyć po bezdrożach, oglądam świat przez okno przesiąkniętego dymem z papierosów autobusu PKS. Jest dobrze, bardzo dobrze.
W ten sposób zamykam koło zdarzeń spolaryzowanych wokół Samotni, ot ...swoista, bo własna Samotność w Samotni.


Pewnej nocy rozlega się pukanie serca do drzwi;
na progu stoi kobieta spowita we mgłę
z włosami z wierzbowych witek,
w sukni z wodorostów,
ocieka zieloną wodą z jeziora;
mówi: 'jestem tobą i przeszłam długą drogę.
Chodź ze mną, coś ci muszę pokazać...'
odwraca się, by iść, jej płaszcz się rozlewa,
nagle złote światło, wszędzie złote światło...








the end!
foto Leśny Brat

1 komentarz:

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...