No jesteś!!!
Wow!!!
Oj! Kochany misiu, zapuściłeś się...
Wow!!!
Oj! Kochany misiu, zapuściłeś się...
Spokojnie! To nie o tego dużego, żywego Misia chodzi. O żadnego pluszowego też nie. Zacytowany dialog prowadziłam kilkanaście minut temu z włoskim ekspresem ciśnieniowym do kawy. To takie niewielkie metalowe coś, co jest powszechnie używane we Włoszech do przygotowania espresso, co przywiozłam dawno temu z podróży, i co bardzo się przydaje, kiedy inne naczynia do gotowania kawy mielą się w zmywarce. I zachciało mi się i przypomniało mi się, że gdzieś sobie stoi. Stoi, a jakże! W kącie szafki. Otwieram i jakież moje zdziwienie: zapomniana kawa, a raczej fusy kawowe. Kiedy i kto je tutaj wstawił, zostawił. To musiało być ze sto lat temu, co pochłonęła czarna dziura niepamięci. Umysł rozkręcił się ochoczo w poszukiwaniach winowajcy, aż się zakotłował: kogo tu obdarować wyrzutami na temat zapomnienia posprzątania po sobie. No tak! A przecież w tym domu tylko ja pijam kawę, chyba że mi coś umknęło, albo dzieci podczas mej nieobecności częstowały, gotowały i zapomniały. Jednak dawno w domku nie było wolnej chaty i imprezy poza moją strefą kontroli.
Hola hola malutka, mówiąc kochany misiu zapuściłeś się sama sobie dogodziłaś.
Uśmiechnęłam się z rozbawieniem. Uwielbiam tę zabawę z umysłem, ego i odkrytymi pokładami możliwości kreowania rzeczywistości. Cyrk i teatr w jednym - by myself to myself - życie.
:)
Summa summarum, ekspresowy misiu doczekał się solidnego wymycia z szarych grzybków, użycia do przygotowania kubełka niemożliwie mocnej kawy i zaspokojenia kubków smakowych w wyrafinowany sposób.
Inne misie? No cóż... inne misie czekają na zauważenie, przytulenie, pogłaskanie, zaś domowe białe pluszaki za chwilę wrzucam do pralki.
Ps.
Niedzielny dzień oświetlony światłem słońca od samiutkiej siódmej godziny. Mniaaam!!! Mój niezawodny intuicyjny nos już czuje wiosnę w powietrzu.
Foto: domowe misie
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz