Coco Chanel w najnowszej wersji z Audrey Tautou to film prosty i delikatny, adekwatny do stylu, jaki Coco stworzyła w modzie. Jej sposób na rozświetlanie kobiecości fascynuje mnie odkąd pamiętam, i zupełnie nie rozumiem, dlaczego przez tyle lat komplikowałam swoją codzienność i swoją szafę, skoro prostota jest naturalna, jak oddech.
Przeżywam renesans tego, co kocham i wracam tam, gdzie czuję się sobą, jakbym przypominała sobie pragnienia małej dziewczynki, które porzuciła na wiele lat, błądząc w tym, co oferował świat zewnętrzny, bo chciała wszystkiego spróbować zapominając o tym, co lubi od zawsze i co od zawsze wie.
Zapuściłam powtórnie drugą część filmu, od momentu, kiedy Coco, powoli i nieśmiało zaczyna w siebie wierzyć, i jak to, co jest dla niej zwyczajne, codzienne, naturalne, staje się jej życiem, pasją, pracą. Wystarczyło jedno spotkanie, miłość, zakochanie, impuls, który zaktywował wewnętrzną siłę płynącą z tego, co lubiła robić: projektować, szyć. Udoskonalając swoje ubrania, dostosowując je do potrzeb swojego ciała, wpływała na życie innych, zmieniała rzeczywistość.
Takie to proste!!!
I jest jeszcze znajomy gest, kiedy Gabrielle, patrząc w oczy ukochanego mężczyzny, gładzi z czułością jego policzek, i na powitanie, i na pożegnanie - drugi powód, dla którego film odnajduje swoje miejsce w głębi duszy, manifestuje kawałek czegoś, co jest mi bardzo bliskie, kochane.
Prostota jest delikatna, prostota jest subtelna, prostota jest kobietą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz