23 listopada 2009

17 lat minęło

.


Pada soczysty deszcz. Siedemnaście lat temu był pogodny poniedziałek. Od 11tej czułam delikatne skurcze: jawny znak, że zbliża się czas porodu. Ustaliłam z sąsiadami, że jak tylko zwiększy się ich moc i częstotliwość to zawiozą mnie do Zielonej Góry, bo uparłam się urodzić tylko w tutejszym szpitalu (a przejściowo mieszkaliśmy w Sulęcinie). Przed 23ą wyruszyliśmy. Spakowałam Oskara i zabrałam go na kilka dni do zaprzyjaźnionych Lucyny i Zbyszka, mieszkających obok szpitala, na Podgórnej. 16-miesięczny Oskar czuł się swojsko tylko z nimi; spotykaliśmy się dość często ze względu na ich córkę, rówieśniczkę Agnieszkę. Droga nocna była mglista, więc dojechaliśmy na miejsce przed pierwszą. Zostawiłam Oskara po raz pierwszy w życiu na dłuższy czas beze mnie i w te pędy do szpitala. Winda się zacięła, więc pieszo z szóstego piętra. Ubaw po pachy, bo sąsiad był pełen obaw o mój stan, ja zaś wyliczyłam skurcze co 4 minuty i zachowywałam zadziwiający spokój. Było nieco przed drugą. Na Izbie Przyjęć usłyszałam na powitanie: jak można tak lekceważyć? mogłaś dziewczyno urodzić w każdej chwili. Strachy na lachy - se pomyślałam. Potem szybciuteńko kobitki mnie zbadały i na wyrko. Przyszedł zawezwany zaspany lekarz. Wow, 'stary 'znajomy' doktor Baryła. Przy Oskarze też miał nocny dyżur. Ucieszyłam się rozbawiona. Popatrzył i rzekł: no to za godzinkę będzie po wszystkim. Przyjęłam diagnozę z niedowierzaniem pamiętając 11 godzinne 'przepychanki' z pierwszego rozwiązania. Dziewczynki w białych kitlach, stażystki, opiekowały się mną i chcąc nie chcąc, kiedy już zaczęło dziać się mocniej, poczułam jeno plusk i plum. Koniec i kropka. O 3.30 24 listopada we wtorek zobaczyłam maleńką Kaję, z którą znałyśmy się już od 9 miesięcy. Z wrażenia dynamiką akcji porodowej podniosło mi się ciśnienie. Zakaz zasypiania. Zadanie ułatwiła moja dziewczynka, bo zamiast przebywać w inkubatorze leżała ze mną.w ten sposób od pierwszych minut gawędziłyśmy sobie i nadal od czasu do czasu spędzamy wspólnie czas.














































A dziś... No właśnie! Ile razy w życiu zdarza się taki zbieg dat i dni, jak w tym roku? Nie wiem, nie sprawdzałam, ale z tego powodu dziś, czyli jutro, świętujemy niekonwencjonalnie. Zaczynamy od 3.30: tort z różą i róża w wazonie, szampan brzoskwiniowy i drobne prezenty. A potem... czas popłynie dalej, a my z nim, przed siebie.


Foto: google

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...