30 września 2010

ze słońcem

.


Wybrałam się na pocztę i wracałam trochę naokoło, bo spoza chmur wyszło zachodzące słońce i zanurzyło się w koronie klonowego drzewa

tańczyło z czerwonymi kuleczkami jarzębiny


ominęło zielony zakątek krasnoludków

żeby intensywnie przeglądać się w zielonych liściach jesiennych kwiatów jak w zwierciadle.

Oskar zostawił aparat fotograficzny, wiec korzystam z każdej okazji, by zatrzymać słoneczne chwile coraz krótszych i coraz chłodniejszych dni.

Przyjemnego wieczora :)

30 wrzesień to dzień

.




Panowie

w dniu chłopaka smakowitości i jeszcze więcej pysznej zabawy w pozostałe dni






post scriptum






29 września 2010

bywam i tak

.


Czasem bywam w centrum mojego miasta. Czasem załatwiam sprawy, a czasem spacerując rozglądam się z ciekawością zmian, a czasem łączę jedno i drugie.
Pierwszy raz przyjechałam tutaj 21 lat temu i odnalazłam kawałek dla siebie, by zostawić kawałek siebie. Miasto jest coraz ładniejsze i ciągle mnie zaskakuje i zachwyca.
Czasem też spotykam się i rozmawiam. Zwykle bywa twórczo, a energia wymiany uczuć i myśli uskrzydla. Czasem, zamiast rozmowy, jest suchy komunikat mijania, jak owe statki, które mijają się nocą i w przelocie do siebie coś mówią. Właśnie przed kilkoma chwilami zaliczyłam taką mijankę, tamta droga na północ, moja na południe. Rozstanie i definitywny koniec, bez przymiarek i poprawek. Ta przygoda trwała rok, i skończyła się tak nagle, jak i zaczęła. W ramach harmonii wszechświata pozostał uśmiech; ot, kalejdoskop zmian.
I jeszcze czasem wpadam do Vintage, żeby znaleźć kobiecy ciuszek dla siebie. Zrobiłam tutaj wielce udany zakup dokładnie rok temu, i, być może, tym razem zdecyduję się na rozpieszczenie ciała i oka. Któż to wie, co do piątku się wydarzy? Któż?




Czas na sen - dobranoc

Ps.
Po drodze znalazłam orzechy i zjadłam jednego wprost ze skorupki. Zostawił ślady na dłoniach. Zapomniałam, że świeżutkie orzechy przebarwiają skórę na kilka dni. Tak, dokładnie te kilka dni wystarczą, by oswoić zdarzenia dnia i przyjąć emocje nowych sytuacji w poczet swoich niespodziewanych gości.

28 września 2010

dzika róża

.


Wracałam z pracy kawałek samochodem i kawałek pieszo. Na ten drugi zdecydowałam się z powodu austriackich knedli zadziewanych marcepanem, i szwajcarskich czekoladek, które można zakupić w jednym ze sklepów po drodze. Okazyjnie, rzecz jasna, stąd decyzja, by właśnie dziś zanurkować w przerwę między jedną a drugą chmurę deszczową.
Spacer w chłodne i szare popołudnie z pudełkami w ręku i uśmiechem radości, że na weekendowy obiadek mamy apetyczną bazę. Rozglądałam się za kolorową jesienią i spotkałam drzewo akacjowe, które obsiadła chmara gołębi. Nadal nie wiem, co je tam przyciągnęło, ale urokliwy widok zatrzymał się w pamięci. Kilkanaście kroków dalej, wzdłuż chodnika znajduje się gąszcze dzikiej róży. Tu i ówdzie jasnoróżowy spóźniony kwiatek, zaś całość zdominowały czerwone owoce pokryte kroplami deszczu pomiędzy kolorowymi liśćmi.
Myśli płyną jak chmury na niebie, jak samochody dwupasmową ulicą, jak ludzie z parasolami i zakupami w ręku spieszący do domu na obiad, na odpoczynek.
Nurt codzienności zanurzony w wszechogarniającej ciszy niesie mnie łagodnie przed siebie i tylko czasami duch irytacji wierzga i krzyczy, że coś nie tak, nie tak.
W tej samej niemal chwili przeczytałam słowa:

jeśli nie rozumiesz mojej ciszy, to nie zrozumiesz moich słów

uściski zostawiam

dzień niecodzienny

.


Budzik zadzwonił o 2.50. Sprawdziłam chlebek. Urósł. Wstawiłam do piekarnika. Jednak nie zdążył wypiec się należycie przed taksówką na dworzec PKP. Cóż, będzie więcej chleba dla kobiet tego domu :) Smaczny domowy chlebek rewolucjonizuje życie codzienne i łatwo się rozprzestrzenia, inspiruje coraz więcej osób do hodowania własnego zakwasu, dokarmiania go i wypiekania kolejnych bochnów.
Poniedziałek to był dzień piekarnika, bo pachniało wypaśną pizzą na kolację i muffinami drożdżowymi, zwane inaczej brioszkami. Nadzienie? Tym razem kawałki gruszki wymieszałam ze startym imbirem i odstawiłam. Delikatniejszy smak! Kilka świeżutkich odjechało w długą drogę, rozpoczynając akademicki rok. Nowe, znane i nieznane. Ech, cóż za frajda, kiedy uśmiech miesza się z radością i z niepokojem. Ludzka twarz życia, kolorowa, jak dynie i słoneczniki z mojego ogrodu sprzed 5 lat. Kwitną i owocują obficie w duszy, uparcie i niezmiennie.


Dobrego wtorkowego dnia!

27 września 2010

lubię...

.


Zamknęłam zdecydowanie i definitywnie kolejny rozdział w moim życiu. Współpracowałam z firmą przez 14 lat, byłam i klientką i konsultantką czerpiąc i satysfakcję i popełniając błędy. Oddałam całość młodej i doświadczonej dziewczynie, która odnajdzie tam dla siebie miejsce i źródło dochodów zarazem. Potrzebuje tego, jak trampoliny w nowy świat, i wierzę, że znajdzie dla siebie inspiracje i zmiany takie, których potrzebuje. Zamknęłam drzwi, przekręciłam klucz i odetchnęłam z ulgą.
Dziękuję.



26 września 2010

cykady, kasztany i jabłko na Mokotowie

.


Mokotów i Pola Mokotowskie. W to miejsce trafiłam kilka lat temu dzięki Adamowi. Tam mieszkał współtowarzysz i szef wyprawy na Mont Blanc oraz podróży do Norwegii. Kolega i przyjaciel odnaleziony podczas projektu Zdobywcy w 2005 roku. Cenna to przyjaźń, pełna życzliwości, ciepła i mądrości.
Czasami nocowałam w tamtym mieszkaniu podczas kilku weekendowych szkoleń, ale dopiero teraz odkryłam w jak przepięknym miejscu się znajduje. Poukładało się niespodziewanie tak, że zamieszkał w nim 'przed chwilą' mój syn z kolegami - studenci SGH. Doprawdy, zdumiewa mnie nieoczekiwany przeplot zdarzeń, i to, co do mnie przychodzi.

W ciągu dnia słoneczne promienie tańczą pomiędzy gałęziami ogromnych drzew, i pachnie skoszona trawa. Wieczorem słychać cykady na tle ginącego w gęstwinie zieleni szumu samochodów z Wołoskiej, albo syren karetek zajeżdżających do pobliskiego szpitala MSWiA.
Już wiem, że ta starsza część Mokotowa ma swoje tajemnice. Sąsiedzi dwupiętrowego budynku pamiętają nie tylko czasy powojenne, ale i wcześniejsze. Oskar zafascynowany jest klimatem piwnicy, gdzie naga cegła pachnie historią.



W sobotni wieczór, po całodziennej pracy (końcówka remontu) zostałam zaproszona przez Magdę i Adama na kolację: wyborna, gorąca zupa z cukinii, burrito z kremem z awokado, wino Argentyńskie pierwyj sort i ekskluzywna, bo panoramiczna wersja, domowego kina - to jest coś, co duże dziewczynki lubią bardzo. Oskar wyskoczył do swoich znajomych, a ja spędziłam cudny czas w mieszkaniu pełnym światła, bieli i prostoty, a także muzyki, pasji i technologicznych nowinek. Uwielbiam inspirujące zbiegi okoliczności i czas, kiedy jestem sobą, wraca mi poczucie humoru, i dobrze mi ze sobą wśród innych.

W niedzielny słoneczny poranek, wyspana i pełna energii, jak młody bóg, usiadłam za kółkiem i przemierzałam śpiące jeszcze miasto. Niezwykłe, że nawet w Warszawie niedzielne poranki są ciche i ciepłe od gęstej, wczesnej, pachnącej kolorami jesieni.
Nieopodal Wilanowskiej, czekając na mojego pasażera, zbierałam kasztany, świeżutkie, jeszcze wilgotne i pachnące. Po drugiej stronie uliczki, na chodniku, pod gałęziami starej jabłoni, i pod samochodem, leżały żółte duże jabłka. To był, bodajże, stareńki, malowniczo obłocony, Jeep, pod który wpełzłam i wydobyłam najładniejszy owoc. Smakował dokładnie tak, jak wyglądał, i tak, jak sobie wyobrażałam, kiedy je zobaczyłam. Takie samo, co moje ulubione w sadzie z dzieciństwa, sadzie posadzonym przez dziadka, kiedy rodzice osiedlili się i wybudowali dom.
To świeżo spadłe i obite jabłko było słodkie, soczyste, pyszne. Inne niż 'sklepowe'.
Zjadłam je w dwóch odsłonach drugiego śniadania, bo takie duuuże.

Podsumowując:

Kilka dni bez internetu, zapracowanych i emocjonalnych od różnych niespodziewajek, okraszonych rozmowami, uśmiechem, życzliwością i poczuciem humoru, to dobry sposób na urlop

Warszawa, odsłaniana powoli od zielonej strony, daje się lubić, naprawdę!!!

Ps.
Siedem kasztanów ułożyłam w domu w mandalę wszelakiej obfitości, Dobra i Miłości

Pst.
Nadal nie posiadam aparatu fotograficznego.
Ten w telefonie 'nie nadaje się' - niestety. Szukam dalej

rok temu

.






napisałam pierwszego posta:






Lubię jesień. Wrześniowe chłodne poranki z rosą w trawie, popołudnia pachnące dymem palonych liści. Las pachnie grzybami, igliwiem, gęsty aromat soków drzew pogłębia uczucie przemijania, któremu towarzyszy radość i wewnętrzna zgoda w oczekiwaniu na nowe. Jest w powietrzu coś, co daje poczucie bezpieczeństwa: ciepło, czułość, jak uśmiech i dłonie mamy, babci, kiedy tuli do siebie. Słońce, babie lato, kolorowe liście pod brzozami w ogrodzie - oto dziś, tu i teraz.

Niektóre rzeczy wokół mnie są takie same, większość zmieniła się. Ja też.

23 września 2010

chłodno i romantycznie

.


Słoneczne popołudnie. Chwila w słońcu, w ogrodzie, żeby poczuć zapach gęstego powietrza i chłód ziemi pod stopami, zamienić kilka słów z sąsiadami. Pobawić się z Fidi, która na dźwięk mojego głosu wariuje i ma ochotę przeskoczyć płot. Zwariowany słodki psiak!


Kolorowo i cicho. Ciepło dopóty, dopóki słońce nie schowa się za drzewami.


Kiedy słońce znika za horyzontem, a niebo mieni się w pomarańczowo łososiowych kolorach, wschodzi bajecznie okrągły księżyc, dziś wyrazisty, bo wszystkie jego stożki wulkaniczne widoczne, jak na dłoni. Zamiast fotografii czarodziejskiej Pełni zapraszam na wieczorny, ba, już nocny spacer. Jest chłodno i romantycznie.
Za 4 godziny wsiadam do pociągu warszawskiego. Zostawiam Was w ciszy moi kochani. Obowiązkowo bawcie się dobrze. Dobranoc.

22 września 2010

na dworcu



...

Rozmyślania na dworcu


Jonasz Kofta


Na wszystkich dworcach świata
W poczekalniach, na peronach

Każda rozmowa o życiu

Zostaje niedokończona

Podróżni różni

Nic się nie różnią

Na dworcach każdy
Staje się próżnią

Jest tak jak wszędzie

Szczęście, nieszczęście
Tylko, że w pędzie

Tylko, że częściej


Na wszystkich dworcach świata

Daleką drogą olśnienie

Toczysz się losu koleją

Po swoje przeznaczenie


Suma powrotów i pożegnań

Daje w efekcie zero

Niektórym życie jak pociąg

Niektórym życie jak peron


Wsiadają, wysiadają

W bufetach piwem się raczą

Przyjeżdżają, odjeżdżają

Płaczą
Gubią się, odnajdują
Walizy taszczą
Zjadani, wypluwani Dworców studrzwiową paszczą

Niech wszystko działa

Zgodnie z rozkładem

Pociąg odchodzi

Ja, nie pojadę





Otrzymałam wiersz. Ładnie się wplótł się w rzeczywistość, bo właśnie pakuję się na pociąg do Warszawy. Zaraz po pracy zmykam na kilkudniowy urlop i zamierzam go zrealizować w egzotyczny sposób. Drugiej takiej okazji nie będzie. Jakiej? No cóż - mała tajemnica!

A wiersz... urzekający prostotą, inspirujący rozmowę przy kominku z kubełkiem gorącej czekolady, prawda?

21 września 2010

szepce wrzesień: idzie jesień

.



Przyjemny wieczór. Pełny księżyc zawisł tuż nad lasem i baje czułe opowieści i obiecuje kolorowe sny. Jeszcze tylko ciasto na chlebek, żeby wczesnym rankiem zapachniało po domowemu, tak, jak lubię.

Dzień pracowity, wymagający, obfitował w emocje wszelakiej maści. Lubię swoje życie splecione z różnorodności zderzeń, sytuacji, spotkań. Niezależnie od nastawienia na zrozumienie słabostek drugiego człowieka nadal złości mnie nieodpowiedzialność za słowo i nonszalancja, z jaką obietnice zamieniają się na liście, które porywa wiatr. Ach, gdyby móc z tą samą lekkością potraktować niełatwe sytuacje, które przyciągam jak lep muchy... byłoby łatwiej przepłynąć przez chwile, kiedy łzy bezradności cisną się do oczu i wszechobecne pytanie tyka jak zegar: dlaczego ja, dlaczego, dlaczego...? Umysł poza strefą kontroli szaleje, bo nie potrafi zrozumieć piękna tańca spadających liści.



20 września 2010

anioł

.




post scriptum do kilku słów o wybaczaniu
dziękuję za drogowskaz...



19 września 2010

jak magnes

.


Długo rozmawiałam z Adasiem zainspirowanym wydarzeniami podczas festiwalu filmów górskich w Lądku Zdroju o górach. Że jest w nich, albo z nich, albo pomiędzy nimi coś, co przyciąga mocno, jak magnes, by doświadczyć magicznego olśnienia - spotkania z Górą. Istota doświadczenia leży w przeżyciu wspólnej drogi, wspólnej wędrówki. Jestem jednym z tych ludków, którzy uwielbiają smakować razem, najczęściej bezsłownie, to, co najlepsze. I kiedy otrzymałam od Jędrzeja powyższą fotografię, gdzie w oddali szczyci się Mont Everest, poczułam znajomy dreszcz, i przypomniałam sobie ładny pomysł sprzed kilku lat: trekking wokół Annapurny. Czuję, że tam wysoko jest właśnie tak. Mam ogromną ochotę na mały wypad na miarę moich możliwości; zamiast wspinaczki dreptanie ścieżką, z której rozpościera się widok na prawie cały świat.

foto google

w domowym zaciszu

.


Rajskie jabłuszka dojrzały w ciągu jednego tygodnia. Wystarczyło trochę słońca, nawet tego spomiędzy chmur, żeby zielone zamieniło się najpierw w żółte, potem pomarańczowe, a w końcu czerwone. Przepięknie kontrastują z zielenią liści sąsiednich roślin: zimozielonego bluszczu, laurowiśni, magnolii.


Tylko światło niedzielnego poranka potrafi nadać rozpiętej siatce pajęczyny magiczny wymiar, i tylko przez okno z kuchni widać tak, jak widać.


Pewnego dnia wymarzyłam dla siebie widok z kuchennego okna na jabłonie z maleńkimi jabłkami. Mam tę przypadłość od dzieciństwa - po prostu uwielbiam patrzeć na nie, dotykać, obserwować, jak się kształtują, przemieniają z kwiatu w owoc. Ten proces aktywuje w mojej duszy uczucie proste i czyste, wyciszoną radość i wzruszenie, coś, co mnie zatrzymuje, a w tym zatrzymaniu czuje się dobrze.
Okno w kuchni jest duże, otwarte na wschodnią stronę świata, otwarte na osiedle, na drogę, na przechodniów. Po jednej i po drugiej stronie prowadzę dwie różne jabłonie. Obydwie kwitną co drugi rok i na przemian owocują. Pomiędzy nimi, u podnóża okna, ciemnozielona laurowiśnia układa swoje gałęzie tak, jak otwarte dłonie, co dają i biorą, a po ścianie wspina się bluszcz, którego ekspansywność delikatnie powstrzymuję.
Tuż obok, w kierunku dachu nad drzwiami wejściowymi, po łańcuchu wije się niezdecydowany milin - czy w przyszłym roku zakwitnie, powędruje wyżej? Czuję, że w rzeczywistości zaczaruje mnie tak samo, jak w wyobraźni.
Jest jeszcze kosodrzewina i pięknotka, i japoński klon i jukka ogrodowa, i jasnozielona laurowiśnia z mięsistymi jak z wosku liśćmi, i ...

No właśnie! Niech wszystkie rosną jak najpiękniej i cieszą moją duszę - zmykam do łóżka
dobranoc

18 września 2010

znaleźć odpowiedź





>>>> to wybrać się na spacer
nieopodal domu



do lasu







przez ogródki działkowe








Po drodze ważyłam wszelakie możliwości, jakie otwierało pytanie. W słońcu podejmowałam decyzje i cieszyłam się jak dziecko wykonując foty aparatem w telefonie. Na nagrody w konkursach fotograficznych nie liczę, ale mam satysfakcję i pamiątkę chwili.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...