28 lutego 2010

ostatni wieczór lutego

.


Już po kolacji. Smakowaliśmy dziś taco w wersji obojga nastolatków, Kai i Oskara. Uwielbiam patrzeć na ich przygotowania i słuchać, jak ze sobą rozmawiają. Za każdym razem płynie czas inaczej, i jedzonko jest pyszne inaczej. Wystarczy użyć inną przyprawę do mięsa, sos tzatziki przygotować w innych proporcjach czosnku, śmietany, jogurtu i świeżego ogórka. Mnóstwo drobiazgów decyduje o tym, że to samo za każdym jest inne.

***

Czytam. Marzę. Za oknem krajobraz nocny, gwiazdy i księżyc w pełni. Piękny wieczór. Powietrze jest nabrzmiałe ludzkimi oczekiwaniami i zapachami Natury. Pachnie ziemia i soki drzew, które są gotowe do ponownego pączkowania w liście. Witaj życie!















Foto: Di, dreamstime

a wiatr rozwiewa liście

.


A ty, kim jesteś człowieku?
Jestem Twoim widmem.


Zastanawiałam się nad sensem tych słów. Interesujące. Zrozumiałe w określonym kontekście. Mam poczucie, iż wynika z pewnej zaszłości kulturowej, sytuacyjnej, politycznej, społecznej. Nie wiem. Faktem jest, iż ta zagwozdka 'czym jest widmo' była jednym z powodów, która zaprosiła mnie na film. Powodem pierwszym i drugim równolegle, są dwaj mężczyźni: pierwszy to przystojny i elegancko 'rogaty' aktor, którego lubię i cenię: Pierce Brosnan. Drugi to nietuzinkowy reżyser przykuwający uwagę, bo przy każdym filmie wyjmuje zza pazuchy niepsodziankę, a wówczas groteska uśmiecha się od ucha do ucha - Roman Polański.
Fabuła poprowadzona ciekawie i dynamicznie, bez nadmiaru fajerwerków, ba, te obecne są innej natury niż widz mógłby się spodziewać po dramacie sensacyjnym. Niekonwencjonalność i prostota zarazem, zagadkowość, niespodziewane zakończenie implikują jeno dwa słowa: cały Polański! Cieszę się, że poznałam i trzeciego, interesującego mężczyznę, aktora - bohatera akcji: Ewana Mc Gregor.
Film do powtórnego obejrzenia nade wszytko z powodu domu nad morzem. Szklana ściana czy duże okno, nieważna nazwa, bo efekt nieziemsko ujmujący, jak w marzeniach. Plaża, fale, piach na wyciągniecie ręki. Zapach morza, horyzont, bez zamykania oczu. To jest coś, co mnie urzeka, odpowiada na wszystkie pytania o dom nad morzem, acz dom moich marzeń jest cieplejszy i przytulniejszy.
I jest jeszcze drobiazg, niejako przekaz autora podany widzowi w tle, jak deser: drewniany podest, coś jak taras, pomiędzy domem a plażą, na którym wiatr rozwiewa liście (skąd liście właśnie tam???). Ogrodnik zamiata je i zgarnia na łopatę, wrzuca do pojemnika. Wiatr je stamtąd z łatwością porywa i rozwiewa, od nowa. Symboliczny epizod i rozbawiony uśmiech zrozumienia murowany.

Ghost Writer - to dobry pomysł na prawie dwie godziny przyjemności.

Foto: filmweb

kocie fantazje

.

Pimpek od sąsiadów na południowej i Pimpulek od sąsiadów na północno-zachodniej spotkali się w naszym ogrodzie i fantazyjnie hasali. Pierwszy starszy i dwa razy większy od drugiego, obydwaj jak przyjaciele. Ze zdumieniem przyglądam się chłopakom, bo ich zachowania przeczą wszelakim prawom natury, jakie znam na temat rywalizacji zwierzaków. Wystarczy spojrzeć na nasze dziewczyny, które prychają na siebie przy każdej okazji i zaznaczają swoje kąty.
*
Niesamowite, w jak prosty sposób upadają mity. Codzienne sytuacje potwierdzają płynność i zmienność i nieprzewidywalność natury. Uczą pokory i dystansu, wszak zawsze może być inaczej niż się wydaje, prawda? Jest tak jak jest, plus ciut inaczej, wobec czego ludzka powaga i przywiązania do przekonań pryskają jak bańka mydlana. Kolorowo...

Foto:Di

27 lutego 2010

w oknie

.


Ten słoneczny witraż to wspólne dzieło, Kai i moje. Kilka lat temu, kiedy dziewczynka uczestniczyła w projektach pracowni ceramicznej w Domu Harcerza, prowadzonych pod okiem Małgosi Bukowicz, odbyły się warsztaty - córka i mama, razem. Wybrałyśmy szkło. Zrobiłyśmy projekt, a potem cięłyśmy, spawałyśmy, i stało się. Wygląda tak jakby kolorowe słońce zostało stworzone tylko po to, by w oknie kuchni naszego domu tworzyło dzień po dniu niepowtarzalny klimat.



Kobieca moc sprawcza rozprzestrzenia magię.
Foto: Di

mariaż

Byłam w ogrodzie. Przycięłam wierzby, zdjęłam ozdoby świąteczne, które odsłonił topniejący powoli śnieg. Zerknęłam w zakątki i zarejestrowałam pozimowe zmiany: kilka złamanych gałązek wiciokrzewu, wisterii, magnolii, jedna mała stokrotka w kąciku, ptasie śpiewy, kocie swawolenie, a na ścianie pączkuje winobluszcz.
Foto: Kaja

wiosenne porządki - preludium

.


Słońce świeci od samego rana, a zatem do dzieła!!! - tak rzekł poeta


Na dobry początek kubełek gorącej herbaty do jednej łapki a sekator do drugiej plus worek na śmieci. Zlustrowałam okiem gospodarza teren wokół domu i już wiem, co jest do zrobienia. Na prace w ogrodzie przyjdzie czas, kiedy śnieg stopnieje, a gliniasta ziemia wchłonie wodę, tymczasem na rozpisce są okna i biblioteka.
Okna jak to okna, prosta robota, poezji na ten temat nie stworzę, a w zamian posłucham śpiewu ptaków. Solidniejsza praca kroi się w bibliotece, bo od dłuższego czasu gospodarzą tam dzieci i sprzątają po swojemu, trochę na chybcika. Zauważyłam, że książki nie wracają na swoje miejsce i leżą jedne na drugiej bez ładu i składu. Ot, jest okazja, by przedrzeć się przez nasze zasoby i przypomnieć zapomniane tytuły.

Foto: Di

26 lutego 2010

smakołyki z kredensu

Czekolada z liściem mięty ręcznie formowana

Słowa pobudzają wyobraźnię, prawda? Powtórzone rozpływają się rozkosznie, jak kęsy gorzkiej czekolady z odrobiną mięty, pachnącej tak świeżo, jakby została zerwana dwa dni temu w ziołowym zakątku ogrodu. Dzieło Oskara. Zaskoczył i uraczył odrobiną luksusu kobiety tego domu.
Powróciły wspomnienia z dzieciństwa, kiedy rodzice przechowywali w zakątkach kredensowych łakocie i obdzielali szóstkę potomstwa podczas świątecznych okazji, najczęściej w niedzielne popołudnia, na podwieczorek.
Tak, tak... pewne rzeczy się zmieniają a inne nie, a niektóre łakocie mają smak nieba.

Foto: Di

nieodgadniona lekkość

:)

ciekawam siebie
ciekawam ciebie

dzieje się życie

przepływają
energie radości
smutków
ulgi
rozczarowań
marzeń
w codzienności stanowią tło, barwne tło

są jak niebo ....


czy odsłania się w Tobie niebo, kiedy zamykasz oczy
czy czujesz słońce na policzkach i w duszy


czuję się ostatnio tak... tak niezobowiązująco
wobec świata, siebie, swoich potrzeb, pragnień
są... taaakie,
hmmm...
Ty w nich zamieszkałeś,
i inne cudne manowce, gdzie błądzę myślami, emocjami

moja postawa wobec nich stała się mniej chcąca, w sensie mniej spragniona i natarczywa;
pragnę i czuję się z pragnieniami dobrze, bo one są tym, co może się dla mnie wydarzyć, są moją prawdą na mój temat, na temat moich preferencji, sposobu wyrażania siebie;
w moim pragnieniu nie ma naglącego chcenia,
jestem, oddycham, ..., i zaintrygowana, z nieco niespokojnym ego za jednym ramieniu i z uśmiechniętym ja na drugim, przygotowuję herbatę z dwóch filiżankach, dwie poduchy przy kominku, dwa kieliszki i jedna butelkę wina...

*******************

mocno trzymam kciuki, by to co postanowiłeś, co właśnie czynisz, dało ci wewnętrzny spokój, tak, żebyś odetchnął z ulgą, poczuł smak swojego oddechu i piękno ciszy w sobie

w tych tunelach wiadomego i niewiadomego, światła i cieni, jestem

^..^
Foto : Di

o jagodowym smaku

...

I think about him a lot...

Spotkanie.
Jedno z tych nieprzypadkowo przypadkowych.

Moje Jagodowe Noce... bardzo ładnie opisują spotkanie ust o jagodowym smaku.



Pożegnanie nie zawsze oznacza koniec. Często to nowy początek.


Po raz pierwszy zobaczyłam 14ego lutego 2009 roku w kinie w towarzystwie Kai. Bardzo udana, apetyczna premiera na Walentynki. Mój drugi film w cyklu spotkań z dużym ekranem w rodzimym Cinema City. Nora Jones była zasadniczym argumentem ZA...

25 lutego 2010

razem i osobno

.


Ogniwa tego łańcucha wzmacniają XVII-wieczny most Gamle Bybro w Trondheim, a jednocześnie stanowią element Bramy Szczęścia. Zwracają na siebie uwagę, bo są wyjątkowo malownicze, szczególnie w połączeniu z rzędami kolorowych domów kupieckich odbijających się w wodzie i na tle błękitnego nieba.
Łańcuchy, jako takie, są zwyczajnie użyteczne. Cóż można o nich powiedzieć więcej? Fascynuje mnie twórczość ludzka będąca odzwierciedleniem systemów wzajemnych powiązań w naturze. Układ jest tak silny jak jego najsłabsze ogniwo. Nie pamiętam, gdzie usłyszałam, a może czytałam, ale doświadczenie pokazuje, że, zarówno w codziennym życiu ludzkim, jak i w wytworach ludzkiej twórczości, te słowa znajdują potwierdzenie.
Relacje międzyludzkie opierają się na bardzo prostych zasadach zależności. Przepływają i wzajemnie się przenikają energie myśli, emocji, intencji, oczekiwań. Równolegle znajdujemy się w sytuacjach wyboru, gdzie moc decydowania, świadomy wyraz wolnej woli, otwiera przestrzeń wolności.
Związki miłości tworzą ogniwa splecione ze sobą na różne sposoby, a najmniejszy, ten pierwszy, zaczyna się od najprostszego przeplotu: od dwojga. Razem i osobno balansujemy, falujemy, płyniemy, od minus nieskończoności do plus nieskończoności, jednocześnie z troskliwością pielęgnujemy swoje najsłabsze ogniwa, bo to one są źródłem wewnętrznej mocy.

Dixi.
Foto: Di

falowanie

Znalazłam! W elektronicznym archiwum fotografii znalazłam folder, o który od dawna prosił mnie Adaś. Wspomnienia jak wykopaliska z czasów prehistorycznych, a jednak czasem w rozmowach do nich wracamy, szczególnie do ciszy 1listopadowego poranka i rozmowy na pomoście. Tamten czas wraca do nas, bo stał się energetyczną trampoliną dla wydarzeń, jakich nikt się nie spodziewał, choć kto był odważniejszy, to przeczuwał.
Foty znad tego jeziora są przecudnej urody, zdarzenia tamtych dni pamiętane jako niezwykłe, spontaniczne, szalone, a ich konsekwencje nieprawdopodobne, a jednak faktyczne, doświadczone. Zobaczcie tutaj, jak falowało i faluje w pewnej części wszechświata.
Wszystko jest możliwe kochani - dokładnie wszystko to, co sobie wymarzycie, a nawet jeszcze więcej. Czy jesteście gotowi?
Foto: Di

24 lutego 2010

kocie historie: Przylepek


Przeglądając płytkę z fotkami sprzed lat znalazłam tę, na której znajduje się Przylepcio, kot, który odszedł ponad 3 lata temu. Wyszedł z domu i już.
Przylepek to nasza długa domowa historia i każdy z nas trochę inaczej ją pamięta. Jak zapisała się w mej pamięci? Emocjonalnie...
W pewnej mierze to był taki 'mój' kociak...
Zaplątał się miedzy nogami pod koniec września 2004 roku, na tydzień przed przeprowadzką. Podniosłam malucha ze słowami: wygląda na to, ze chciałbyś być nasz. I został. Był pierwszym gospodarzem naszego domu. Dostał swoja pierwszą kuwetę - pudełko z piaskiem. Wiedzieliśmy, że Tygrysia nie będzie sytuacja zachwycona, ale kociak był u siebie. Czuł się jak u siebie i był cudownym przytulalskim (stąd jego imię). Był kociakiem w każdej chwili dającym poczucie, że jest wdzięczny za bycie z nami. Urósł taaki duuży i zachorował.
Znienacka.
Pierwszy atak epilepsji nastąpił u sąsiadów, gdzie lubił sypiać - w sypialni sąsiadów (o naszych sąsiadach to niezwykła opowieść na kolejny raz). Przestraszyliśmy się wszyscy. Kociak też. Po drugim ataku zabraliśmy go do lekarza. Choroba przypisana, złagodzona tabletkami, ale bez gwarancji, że odpuści. Bywało, że zapominaliśmy o niej. Wracał atak i zmęczenie w oczach zwierzaka. Bardzo się tym przejmowałam, utożsamiałam z sytuacją. Kociak uwielbiał moje towarzystwo, a ja czułam dużą więź z nim. W międzyczasie urodziły się maluchy Tygrysi i rosły. W domu zrobił się koci raj i odrobina rywalizacji. Przyszedł spokój na dłużej i zdarzył się mój wypadek. We wtorek 21 listopada 2006 r. wróciłam w południe po niemal miesięcznej nieobecności ze szpitala, w tym samym dniu Przylepcio wyszedł rano z domu i nie wracał. Dzieci przeszukały okolice, sąsiedzi pomagali. Bez śladu.
Zupełnie nie kumam koincydencji zdarzeń, ale wtedy bolało mnie ciało i dusza z wielu powodów, więc przepłynęłam ze wszystkimi równolegle, akceptując także nieobecność ukochanego kociaka.
Uczymy się akceptować nieuchronność zmiany na różne sposoby.
Foto: Di

ciało ortopedyczne

.


Pracowy kolega został dziś przyjęty na oddział ortopedyczny celem wyjęcia drutów z łokcia. Zostały one założone w maju, kiedy to rzeczony łokieć pogruchotał, pośliznąwszy się na mokrych schodach przy bankomacie. A tylko pojechał zrobić zakupy dla firmy i zdarzył się tzw. wypadek przy pracy. Przysporzyło to nam wszystkim mnóstwa zajęć w zakresie BHP i protokołów i różne różności papierkowe, że można o nich odrębną powieść, łącznie z instrukcją obsługi napisać. Paweł wykurował się, zrehabilitował rękę, i na usuniecie kawałków metalu zapisał, bo dzwonić na lotniskach nie ma specjalnie ochoty i robocopem też zostać nie zamierza.

Przypomina to mój przypadek z lewym kolanem, który kwalifikuje się na 3 tomową serię:
1część - sensacyjna,
2 część - psychologiczna
3 część - filozoficzna

Początek 30.10.2006...

Zajmę się nią w kolejnym wcieleniu.

Tu i teraz wystarczy fotografia obrazująca sztukę składania drobinków zmiażdżonej kości kłykcia, w wyniku której cudem natury zrasta się nowe 'stare' kolano. Do tej zabawy służą druty, śruby i gwoździe, z których po zakończonym procesie leczenia można zrezygnować, acz nie ma przymusu.
Ciekawostki z życia wzięte.
Ot co!


Foto: JŻ

23 lutego 2010

wiosenny trel

.


Wieczór. Zafundowałam sobie spacer w zapadających ciemnościach. Pada drobny deszcz. Jest ciepło, mgła. W takich warunkach niespieszna przechadzka jest dla mnie dużą przyjemnością. Mam uczucie, jakby ciało oddychało każdą komórką i w dwójnasób dotleniało, a w ten sposób odzyskiwało zagubioną gdzieś energię.
Dosłownie.
Na policzkach drobniutkie krople wody, jakby dopieszczały bardziej niż moczyły. W ten sam sposób we włosach. Gdzieniegdzie radosny śpiew ptaka. Nie wiem jaki to ptak, ale słyszę jego wiosenny trel. Budzi ze snu zimowego panią Naturę, a mnie z popołudniowego znużenia. Lekki krok, swawolny uśmiech, tak jak lubię. Wiosna jest moją ukochaną porą roku, i przedwiośnie też, także na przednówku. Wiosną wydarzają się rzeczy nieprawdopodobne. Nowe. Najczęściej w tym czasie Niemożliwe objawia całemu światu jak jest możliwe. Jesteście ciekawi co z tych pąków tajemnicy wyrośnie? Bo ja bardzo. Ekscytujący czas zapachów, cudów, odradzania. Niech się dzieje!!!

Ps.
Oczywiście, że śnieg zauważam. Jest go nadal mnóstwo. Zaspy powoli się wytapiają, zmniejszają, ale nadal są wielkimi zaspami, prawie tak samo, jak 2 miesiące temu. Ludzka natura łatwo się przyzwyczaja. Śnieg wtopił się w krajobraz, stał się jego ledwie zauważalną częścią; zszarzał, przymarzł i już nie przeszkadza w codziennym życiu.

Foto: Di

zatańczyć z cieniem

...

natura ludzka, a raczej jej cienista część zachowuje się jak dywersant


masz to, co masz, a ciągle chcesz czegoś innego;
nie daje ci szansy byś szczęśliwy mógł być

składasz sobie obietnice, gonisz za nimi, o ona ci nogę podkłada i śmieje się w nos

wygląda na to, że jedynym wyjściem jest znaleźć sposób na to, by się jej roześmiać w nos

.....

istnieją też inne rozwiązania

:)

22 lutego 2010

przeplot


*





o miłości z miłością zamilknę w dwóch słowach:

kocham Cię

*
Foto: Google

gamoń zieloniutki

...


Mixed Monday, czyli pomieszanie z poplątaniem. Zostawiam ten skudłacony emocjonalnie dzień, niech sobie płynie tak, jak mu się podoba. Panu Poniedziałkowi za kilka nieoczekiwanych lekcji bardzo dziękuję.

***

Miałam ochotę wyprowadzić dziś mój pojazd mechaniczny, nissanowe zielone cacuszko na światło dzienne. Wiosna powoli robi swoje, więc i na nas czas - pomyślałam sobie z dziką pewnością, że pójdzie gładko. Zignorowałam cichutki głosik, że może być inaczej. Miałam ochotę i ochota się zawiesiła. Na kilka dni. Kluczyki do stacyjki, przekręciłam i... zakaszlał, zadławił się. Głucha cisza. Drugi raz to samo, trzeci raz tylko plumknął i podziękował mi za współpracę.
Gamoń! Obraził się - słowo daję! A jeszcze trzy tygodnie temu był taki miły, silnik pracował równiutko i nic nie wskazywało na to, że się rozładuje. Czyżby poczuł się zdradzony, kiedy jeździłam czerwonym?
Cokolwiek jest przyczyną, fakty są takie, że zorganizowałam na najbliższy czas siły specjalne i solidną porcję dopieszczenia, żeby chciało mu się ze mną jeździć. Prostownik na początek, w rezerwie holowanie i elektryk. Znam ten schemat, przerabialiśmy go razem wiele razy, choć zdarzyło się dawno temu.
Tak, niektóre zdarzenia pamiętam.
Więc bądź tak dobry zieloniutki, kochany, gamoniu i daj się ugłaskać bez większych ceregieli. Wiosna puka, już czas.

Foto: AW

fruuu... fruuu...

***

chciałbym założyć harem.
to byłoby idealne rozwiązanie,

aa... jesteśmy w domu, tu Cię boli, i
wszystko jasne!

co?


wiedziałam, że rozwiązanie Twoich dylematów jest bardzo proste,
nie jesteś w tej potrzebie odosobniony,
wielu chciałoby mieć harem i zgodę haremu na skoki na boki,


to nie to Dorotko
zupełnie nie to,
ja bym miał harem z wszystkimi kobietami, które kocham,

to by wiele ułatwiło


ha
dotykasz tematu miłości czy tematu uzależnienia?
i jeszcze pojawia się kwestia posiadania,
czy aby w tej wizji haremu nie jest tak, by je mieć na wyłączność i do dyspozycji ?

a co z Twoją kochanką, kobietą, co zwie się dusza?
czy ona jest w ogóle zauważana przez ciebie?


owszem
dobra kobieta, ale trzymam ją na uwięzi,

a co do haremu, to nie o posiadanie chodzi
tylko, żeby im było dobrze


masz patent na to, że w haremie, w twoim haremie byłoby im dobrze?


oczywiście,
jeśliby się między sobą nie pozagryzały


wow, fruu... fruu... nie dość, że niezaspokojony pan i władca, to jeszcze zbawiciel

***

21 lutego 2010

kochany misiu


No jesteś!!!
Wow!!!
Oj! Kochany misiu, zapuściłeś się...

Spokojnie! To nie o tego dużego, żywego Misia chodzi. O żadnego pluszowego też nie. Zacytowany dialog prowadziłam kilkanaście minut temu z włoskim ekspresem ciśnieniowym do kawy. To takie niewielkie metalowe coś, co jest powszechnie używane we Włoszech do przygotowania espresso, co przywiozłam dawno temu z podróży, i co bardzo się przydaje, kiedy inne naczynia do gotowania kawy mielą się w zmywarce. I zachciało mi się i przypomniało mi się, że gdzieś sobie stoi. Stoi, a jakże! W kącie szafki. Otwieram i jakież moje zdziwienie: zapomniana kawa, a raczej fusy kawowe. Kiedy i kto je tutaj wstawił, zostawił. To musiało być ze sto lat temu, co pochłonęła czarna dziura niepamięci. Umysł rozkręcił się ochoczo w poszukiwaniach winowajcy, aż się zakotłował: kogo tu obdarować wyrzutami na temat zapomnienia posprzątania po sobie. No tak! A przecież w tym domu tylko ja pijam kawę, chyba że mi coś umknęło, albo dzieci podczas mej nieobecności częstowały, gotowały i zapomniały. Jednak dawno w domku nie było wolnej chaty i imprezy poza moją strefą kontroli.

Hola hola malutka, mówiąc kochany misiu zapuściłeś się sama sobie dogodziłaś.

Uśmiechnęłam się z rozbawieniem. Uwielbiam tę zabawę z umysłem, ego i odkrytymi pokładami możliwości kreowania rzeczywistości. Cyrk i teatr w jednym - by myself to myself - życie.
:)

Summa summarum, ekspresowy misiu doczekał się solidnego wymycia z szarych grzybków, użycia do przygotowania kubełka niemożliwie mocnej kawy i zaspokojenia kubków smakowych w wyrafinowany sposób.
Inne misie? No cóż... inne misie czekają na zauważenie, przytulenie, pogłaskanie, zaś domowe białe pluszaki za chwilę wrzucam do pralki.


Ps.
Niedzielny dzień oświetlony światłem słońca od samiutkiej siódmej godziny. Mniaaam!!! Mój niezawodny intuicyjny nos już czuje wiosnę w powietrzu.
Foto: domowe misie

20 lutego 2010

strefa spadania


Spadło ponad metr śniegu... z dachu. Usypało zaspy mokre i ciężkie od wody i lodu. Przez całą noc dudniło, jak podczas ostrzału artyleryjskiego i bombardowania zarazem. Szuu, szuuu...tu du dum dum... i bach!!! Usunęłam zwały lodu ze ścieżki, obeszłam domek wokół. Strefa zrzutu wygląda jak pobojowisko otoczone barykadami i zasiekami, ale dach czyściutki, a rośliny całe. Trochę martwiłam się, jak to będzie z magnolią, z rajską jabłonią i różą, ponieważ nie zabezpieczyłam dachu, a rośliny rosną w strefie spadania. Jednak zsuwało się 'inteligentnie' i rozsypywało nieco dalej. Mogę odetchnąć z ulgą, osiąść z kubełkiem gorącej kawy i popatrzeć na ogród zasypany śniegiem i jaśniejący w słońcu dnia.

Ps.
Na pierwszym schodku przy oknie śnieg stopniał i odsłonił szklaną zatyczkę do niebieskiej butelki. W jaki sposób, kiedy, znalazła się właśnie tam? Nie pamiętam. Tu i teraz zaprasza do fotografowania.


Foto: Di

19 lutego 2010

prostota jest kobietą

Coco Chanel w najnowszej wersji z Audrey Tautou to film prosty i delikatny, adekwatny do stylu, jaki Coco stworzyła w modzie. Jej sposób na rozświetlanie kobiecości fascynuje mnie odkąd pamiętam, i zupełnie nie rozumiem, dlaczego przez tyle lat komplikowałam swoją codzienność i swoją szafę, skoro prostota jest naturalna, jak oddech.
Przeżywam renesans tego, co kocham i wracam tam, gdzie czuję się sobą, jakbym przypominała sobie pragnienia małej dziewczynki, które porzuciła na wiele lat, błądząc w tym, co oferował świat zewnętrzny, bo chciała wszystkiego spróbować zapominając o tym, co lubi od zawsze i co od zawsze wie.
Zapuściłam powtórnie drugą część filmu, od momentu, kiedy Coco, powoli i nieśmiało zaczyna w siebie wierzyć, i jak to, co jest dla niej zwyczajne, codzienne, naturalne, staje się jej życiem, pasją, pracą. Wystarczyło jedno spotkanie, miłość, zakochanie, impuls, który zaktywował wewnętrzną siłę płynącą z tego, co lubiła robić: projektować, szyć. Udoskonalając swoje ubrania, dostosowując je do potrzeb swojego ciała, wpływała na życie innych, zmieniała rzeczywistość.

Takie to proste!!!

I jest jeszcze znajomy gest, kiedy Gabrielle, patrząc w oczy ukochanego mężczyzny, gładzi z czułością jego policzek, i na powitanie, i na pożegnanie - drugi powód, dla którego film odnajduje swoje miejsce w głębi duszy, manifestuje kawałek czegoś, co jest mi bardzo bliskie, kochane.


Prostota jest delikatna, prostota jest subtelna, prostota jest kobietą.

Foto: cinema

barwy zimy

Uwielbiam patrzeć na ostrokrzew. Ma w sobie niezwykły czar, który uwiódł mnie poprzez opisy w powieściach beletrystycznych i na pocztówkach, zanim zobaczyłam go po raz pierwszy ok.13 lat temu w Dusseldorfie. Widok 'prawdziwego', wyrośniętego krzewu zrobił na mnie tak duże wrażenie, że zapragnęłam go w przyszłości zasadzić i patrzeć jak rośnie, a kwiaty przemieniają się w czerwone kulki mocno kontrastujące z intensywną barwą zieleni przepięknie uformowanych listków. Czytywałam, że to delikatna roślina, wymagająca umiarkowanych temperatur, że w naszej okolicy ma niewielkie szanse. Na przekór przekonaniom rośnie powoli w zakątku przed domem od 5 lat i odwdzięcza się za opiekę cudownymi maleństwami.

Foto: Di

szkatułka


Marzę o podróży do Indii od kilku lat. Na dobry początek wzajemnej współpracy Indie postanowiły przyjechać do mnie w szkatułce. Wyobrażam sobie, że charakterystyczny zapach nasączonego olejkami drewna zawiera w sobie molekuły energii otwierającej tunele czasoprzestrzeni dla spełniających się marzeń.
Foto: Di

18 lutego 2010

kapryśna odwilż


Zdumiewający ciąg wydarzeń podarował czwartek. Najważniejsze było słońce dostarczające ciepełka, którego bardzo spragniony jest człowiek po tej stronie świata, stronie zastygłej w zaspach śniegowych i zmarzlinie, jakiej w tej okolicy nie było od wielu wielu lat. W takich warunkach zaspy zamieniają się w śniegową breję, a breja zamienia się w brudną wodę, rozlewającą się w kałuże, ba, wiele kałuż wypełniających dziesiątki dziur na jezdni. W konsekwencji mamy do dyspozycji wiele przedwiosennych irytujących wrażeń oraz ryzykownych sytuacji, szczególnie dla zawieszenia i amortyzatorów.
Z drugiej strony luty nadal trwa i pogoda zmienia się z dnia na noc, temperatura spada i woda zamienia się w ślizgawkę. Na przednówku pogoda potrafi płatać psikusy, a symptomy mylą. Zmiana frontu, zawieje wiatr i powietrze staje się nieznośnie lodowate. Wiosna dopiero za miesiąc, więc odwilż ma swoje śliskie, zimowe dno: na dnie kałuży lód potrafi zaskoczyć.

Puk, puk, to ja Twój psikus!!!

Cóż poza tym podarował czas, co sprawia, że uśmiech sam do siebie się uśmiecha? Pachnąca świeżutka szarlotka odjechała do herbaciarni, a niebieski banknot zasilił mój budżet, 'moje pociechy' robią swoje, Grześ już w domu z rodzicami, pranie, kuchenna krzątanina, naleśniki na kolację.
W pracy? Tematy firmowe zostawiłam na Zaciszu, za drzwiami nr 121. Umówiłam się z nimi na jutro, na 8mą rano.
Foto: Di

jawa i sen

.


Wylegiwanie poranne, na granicy przebudzenia. Balansowanie. Jednym okiem rejestruję jaśniejące niebo, z dnia na dzień coraz wcześniej, zaś drugie przymykam, żeby sobie buszowało w zapamiętanych okruchach snów: w uczuciach jakie po sobie zostawiły i obrazach, które pływają na powierzchni świadomego bycia.
Dziś wydarzył się sen w pewnej mierze podsumowujący, klarujący i wzmacniający, jakby w głębinach podświadomości rozpłynęły się cienie w nieograniczonej przestrzeni światła.
Jest dobrze dziewczynko, jest dobrze. Dzieci znalazły swoje miejsca, Oskar odpłynął do świata mężczyzn i swojego świata zarazem, Kaja zniknęła na chwilę pomiędzy falami, aż się wystraszyłam i rozglądałam wokół nieco spanikowana, aż nagle pojawiła się na brzegu ze swoim krnąbrnym, kobiecym uśmiechem, jak to Kaja czyni po swojemu, dokładnie od 18 lat.
Ocean w kolorach lodowej, wodnej niebieskości, delikatnie falujący. Woda krystalicznie czysta, przezroczysta, otulająca, jakby ludzki świat wydarzał się w mityczny sposób w oceanie życia, który sprzyja życiu.
Przypomina mi się sen sprzed prawie 3 lat. To była zima. Z jakiegoś powodu ukryłam się w małej okrągłej budce, ciasnej i betonowej. Jedno małe zakratowane okienko i żadnego 'normalnego' wyjścia. W pewnej chwili przez to okienko zaczął wsypywać się zmrożony śnieg. Sypał się i sypał, ja krzyczałam przerażona, ale kto mógł mnie z tego bunkra usłyszeć. Czułam, że się duszę i za chwilę mnie zasypie całą. W pewnej chwili przez owo okienko zobaczyłam jakiegoś ptaka, a potem zarys drzwi, które nagle się otworzyły. Światło słońca, powietrze, ulga, a śnieg usuwał się spod nóg.
Ostatnia scena: bawię się śniegiem wyrzucając go w powietrze, jak dziecko, radośnie, z uczuciem lekkości, jaką czuję coraz częściej w głębi swojego ciała, umysłu, ducha.
Hmmm...
Mam niejasne poczucie, że zobaczyłam ptaka za oknem (dziś rankiem, dosłownie, na brzozie siedziały dwa), że dostrzegam zarys drzwi, które się za chwile otworzą. Spokój rozpływa się, jak światło słoneczne za oknem, powoli, coraz dalej i głębiej.

17 lutego 2010

kołysanka księżycowa

.

Dzisiejszy wieczór jest i mroźny i księżycowy w sposób tak magiczny, jakbym stęskniła się za odrobiną niebiańskiej życzliwości.

***

Natura człowiecza jest skomplikowana i prosta zarazem.
Dawno temu jest czasem jak dziś - pamiętasz?
Albo tak albo siak, zazwyczaj dobrze.
Posłuchaj i uśmiechnij się ^.'.^

tulam na dobranoc

słodko, słodko

Drugie śniadanie. Kawa waniliowa, świeżo zmielona plus pianka ze słodkiego i delikatnego mleka, które można zakupić w jednodniowej butelce plus dwie łyżeczki cukru. Do tego nadziewany kremem toffi wafelek w polewie czekoladowej obsypany drobnymi kawałkami orzechów.

wspaniała czwórka i



ja

Ps.
Tytułem wyjaśnienia: chodzi o 18letnią Kaję, 19 letnią Agnieszkę, 17letniego Grzesia i 19letniego Oskara. Dziś zamykam proces mamowania czwórce nastolatków. Kiedy nieśmiało i z determinacją miesiąc temu koleżanka zapytała, czy zgodziłabym się opiekować ich dwójką za określone wynagrodzenie na czas wymarzonej podróży do Indii, to się uśmiechnęłam od ucha do ucha i bardzo ucieszyłam. Po pierwsze zaufanie, jakim mnie obdarzają oboje rodzice, po drugie zapowiadało się niekonwencjonalne doświadczenie, po trzecie los w pokrętny sposób spełnił moje marzenie o czwórce dzieci, a po czwarte zarabiam pieniądze robiąc to, co lubię, co jest zawsze dużą frajdą.
Oto płyną finałowe godziny ponad 2 tygodniowej historii. Rodzice w drodze do domu, a ja czuje spełnienie i zadowolenie, że mogłam w ten sposób kreować kawałek rzeczywistości (Poza tym mam natenczas do dyspozycji czerwony samochodzik, cichego dynamicznego Fiata Albea, i, co ciekawe, dwa lata temu wymyśliłam sobie nowy niewielki, miejski pojazd na podjeździe w kolorze czerwonym. Pojawił się, a jakże, i stał przez 18 dni. No i niech ktoś mi powie, że marzenia się nie spełniają! A jakie wrażenie zrobiłam na kolegach w pracy, którzy z uznaniem stwierdzili, że jestem niezwykle zaradna, uwinąwszy się podczas kilkudniowego urlopu z kolejną parą 'odchowanych' dzieciaków).
Wyzwanie nie takie trudne, albowiem dzieci znam od urodzenia. Starsze urodziły się w tym samym dniu, na tej samej sali: Aga o 8.30, Oskar o 11.30. Potem, przez kolejne dni, leżąc w pobliżu siebie oglądali świat i swoje mamy. Długo mogłabym opowiadać kolejne lata spotkań, bo to historie i uczucia, które się pamięta ciągle na świeżo.
Cała czwórka wyrosła nieprzeciętnie, czuje się przy nich jak mała dziewczynka i zadzieram głowę, żeby spojrzeć na twarz. Zabawne sytuacje.
Nieoczekiwane rozwiązania podsuwa mi los, a życie odsłania w interesujący sposób. Ciekawam, co tam jeszcze trzyma dla mnie w zanadrzu, bo kolejne marzenia są daleko bardziej śmiałe. Niezwykłe. Cudne. Czuję przyjemne ciarki przepływające po plecach, w dłoniach, a motyle tańczą w brzuchu.








Foto: Google, motyle

16 lutego 2010

express day


UUUUffffff.... aleśmy dzisiaj dali czadu!!! Full roboty, emocje jak wulkany wybuchały raz za razem, a punkty zapalne spłonęły żywym ogniem w gorących dyskusjach Kilka tematów zamkniętych, kilka egzaminów zdanych i kilka certyfikatów zdobytych. Do tego drukowanie, wysyłanie, emaliowanie, wpisywanie, aktualizowanie, skanowanie, negocjowanie, odprawianie, pakowanie, ... i osiem głuchych telefonów do mnie - ciekawe któż to zawieszał się na starcie? Przepłynęliśmy, cało i zdrowo. Znużenie czuje każda komórka mojego ciała, daje znaki przesilenie zimowo-wiosenne.
Ostatnia spokojna rozmowa z szefem przed wyjazdem na konferencję Cognos Express Day i ustalenia zagadnień organizacyjno marketingowych na najbliższy czas. Oddech ulgi i herbata albo gorąca zupa (moja!). Zamykam firmową część wtorku, na spokojnie, w przepływie, do jutra.
Foto: Google

na niebiańskim stole

anioły grają w kości

15 lutego 2010

dojrzewalnia


Społeczne liceum to prywatna szkoła. Rodzice płacą za nauczanie swojej pociechy sporo kasiorki. Co motywuje ludzi, by zapisać dziecko tam, gdzie uczy się w warunkach luksusowych, na co wskazuje liczebność klas 6-10 osób i dobrze opłacani nauczyciele? Nie zastanawiałam się dotychczas nad tym, bo Kaja z Oskarem rozwijają swój potencjał, zderzają się ze złożoną rzeczywistością ludzka w tradycyjnych szkołach, w 30 osobowych klasach, acz wybierali te 'najlepsze', tzn. miejsce z nauczycielami, z kolegami, przyjaciółmi, decydujące o jakości nie tylko szkolnej codzienności, gdzie czują się sobą, albowiem sama wiedza nie formuje dojrzewającego człowieka, ba, dzieciaki uważają, i podzielam takie przekonanie, że sama wiedza czerpana z książek to ważny dodatek do życia, ale dodatek.
Do czego zmierzam?
Uczestnicząc w zebraniu rodziców w zastępstwie moich znajomych, których nastolatkami się opiekuję, a raczej monitoruję ich poczynania, zobaczyłam rzeczywistość mało konkretną, rozmytą w potyczkach o racje miedzy oczekującymi rodzicami a bezradnymi nauczycielami. Rodzice płacą i żądają skuteczności nie w samym nauczaniu, ale i w dyscyplinowaniu: żeby dziecku chciało się chcieć uczyć. Odbudowania motywacji do chcenia w dziecku oczekują, a z drugiej strony słyszą sugestie, by szukać motywacji w pieniądzach: płacę, wiec oczekuję. Stary ślepy zaułek bardzo często odwiedzany. Rozmowy skupiły się na wzajemnym podważaniu autorytetu i kompetencji, czyli znajoma spychologia. Totalne zagubienie w tematach drugorzędnych. O jakości wiedzy, o rozwoju dziecka, o uważności, o wsłuchaniu w dziecko nie usłyszałam. Musimy to, musicie tamto.... Troska przemieszana z lękiem, chaos.
Na podsumowanie powiem, że Grześ, skądinąd komplikujący na potęgę swoje życie absencją, brakiem systematycznej pracy, poprosił mnie o wsparcie, gdyż uważa, że w tej szkole traci czas, bo czuje się traktowany niepoważnie i nie zależy mu w ogóle: nie będę chodził na to i na to, bo jestem bardzo dobry, a na to nie będę chodził, bo nie lubię i jestem słaby, wiec to nie ma sensu. Konkretny argument - co z nim można zrobić? Zobaczyłam jasno i wyraźnie, że klimat w szkole jest demotywujacy, dla mnie osobiście destrukcyjny nie tylko dla nauki, ale i do życia w ogóle.
Z czego wynika patowa sytuacja, skoro każda ze stron stara się jak najlepiej potrafi? Kto to wie? A może z bezradności i lęku przed zobaczeniem jak się rzeczy mają? A one się maja tak, że dziecko chce być zauważone i zobaczone jako ktoś, kto zasługuje na zaufanie i na samodzielność, że wbrew pozorom nie chce być pilnowane i prowadzone i wyręczane. Czeka na arcyważne pytanie 'czego chcesz', na wysłuchanie i na szansę wrzucenia na głęboką wodę, na monitorującą pomoc, bezinwazyjne wsparcie i na konsekwencję, w której jest dużo wymagającej życzliwości. Każde dorastające dziecko, niezależnie od tego na ile jest krnąbrne, zasługuje i na fizyczną i na duchową obecność mamy i taty, która przejawia się w bezwarunkowej miłości, w dawaniu szansy, niejako 'carte blanche' codziennie od nowa.

Dixi

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...