31 października 2009

spotkania z duchami

Dzwonek domofonu. W słuchawce słyszę "cukierek albo psikus'. Podzieliłam się ciastkami i owocami, bo kupić cukierki zapomniałam, choć zapisałam w pamięci. Krótkoterminowej. Wesoła gromadka nastolatków w kolorowych maskach powędrowała dalej.
Zwyczaj obchodzenia Halloween wywodzi się od celtyckiego święta Samhain. Wedle wierzeń noc z 31 października na 1 listopada uwalniane duchy zmarłych przybierały postaci zwierząt i wracały na ziemię, żeby odkupić swoje winy. Żywi bali się ich i przebierali cudacznie, palili ogniska, żeby wystraszyć wędrowców z zaświatów. Na noc zostawiali na zewnątrz domostw pożywienie. W założeniu był to czas grozy, strachu, a zwyczaje panujące wypływały z przerażenia, z lęku przed duchami. Taka tradycja i trudno nazywać ją świętem.
Świat się zmienia tak, jak się zmieniają ludzie. Zwyczaje ewoluują jak cywilizacja. Obserwuję od kilku lat jak dzieci, młodzież, bawią się w wieczór ostatniego dnia października. Przygotowanie strojów, bieganie po osiedlach, pukanie do drzwi, gromadzenie słodkości, jakie podarują im mieszkańcy - to dla nich zwyczajna zabawa.
Szukając w necie fotki ładnej maski albo lampy z wydrążonej dyni (w tym roku po raz pierwszy nie mamy dyni przed domem, co znaczy tylko, że dzieci zmieniają upodobania) zatrzymałam się przy pytaniu autora jednego z tekstów:

Czy coraz szersze przyzwolenie na obchodzenie tej pogańskiej tradycji wynika z niewiedzy, czy jest to świadome odchodzenie od przyjętych norm i wartości?

He, he, proszę Pana, to się nazywa szukanie dziury w całości, drążenie jej tam, gdzie jej nie ma, czyli uprawianie sztuki mnożenia problemów.
Pogański zwyczaj stał się udomowionym przez młodzież sposobem na dobrą zabawę. Nie rozumiem powodu, by dopisywać doń kolejną ideologię, albo traktować jako wyraz negacji własnej tradycji, czy zastępowania zwyczajów polskich napływowymi. Czy ktoś ma intencje zastąpienia nostalgicznych Zaduszek straszno-radosnym Halloween. Proszę nie motać różnych spraw i nie mieszać w głowach - psze Pana.
Dzień Zaduszny to nade wszytko dzień 2 listopada. W naszej kulturze jest nie tylko czasem zadumy i refleksji, swoistej ciszy, jaka się pojawia w chwili świadomości natury życia i śmierci, natury upływu i przemijania, ale i jest czasem przywoływania w pamięci osób, które odeszły, czyli zbliżania się do granicy rzeczywistości duchowej, gdzie czujemy bliskość dusz bliskich, znajomych, przyjaciół, z którymi pożegnaliśmy się za życia. Dla wielu jest to jednocześnie czas naznaczony żałobą i smutkiem, która ściele się zwykle, jak ciemna chmura na niebie zasłaniając światło słońca. Przyznać trzeba, że lubimy się smucić, niejako z natury, albo z przyzwyczajenia, albo, zgodnie z uwarunkowaniami kultury, użalamy się nad swoją przemijalnością, nietrwałością rzeczy ludzkiego świata. Z przywiązania do życia lękamy się śmierci i wypełniamy swój czas żalem nad swoją kruchością. Inaczej czują życie dzieci, młodzież. Prościej. Nie komplikują. Jeszcze.
Młodość czuje życie w pełni, młodość się nie smuci, młodość w naturalny sposób dzieje się tu i teraz, i nie jest to zapomnienie o śmierci, które wypominają niektórzy rodzice, dziadkowie, księża, lecz autentyczne zachłyśnięcie życiem, kiedy jest na życie czas. Młodość nie rozpacza nad śmiercią, bo śmierć jest wtedy, kiedy przychodzi, więc nie ma co robić w tego powodu wiele hałasu i wyprzedzać to, co nieuniknione. Znacznie korzystniejszą decyzją jest żyć do samej śmierci, niż umierać za życia. Życie pełnią życia jest hołdem dla śmierci, bo życie samo w sobie zawiera element śmierci, nie ma jednego bez drugiego. A zaduma ? Zaduma nie jest smutna, zaduma jest cicha i pełna spokoju.
Duchy są cały czas wokół nas i zwykle są to duchy opiekuńcze, jeśli tak je czujemy i o nich w taki sposób myślimy. Bogactwo tradycji (celtycka, katolicka, meksykańska - zob.Wikipedia) pokazuje jeno złożoną naturę człowieka i sposoby radzenia sobie z rozlicznymi niezrozumiałymi zjawiskami naszego niezwykłego świata. Halloween spełnia potrzeby jednych, Dzień Zaduszny spełnia potrzeby innych, a Wszystkich Świętych czy Święto Zmarłych jeszcze innych. Dla mnie wszelakie tradycje wspominania tych, którzy odeszli, mają w sobie te same korzenie, bo wyrosły z duchowych poszukiwań na przestrzeni wieków, i mogą być komplementarne, o ile potraktuje się je z należnym szacunkiem i dystansem.

Zapaliłam świecę w ogrodzie pod brzozami. Ciemności rozjaśnia światło zielonego lampionu. Podgryzam słodkie ciacho w polewie czekoladowej, które ocaliłam dla siebie na wieczór. W zamyśleniu przywołuję twarze tych, których uśmiech, gest pamiętam. Czuje ich obecność. To miłe spotkania ... z duchami.


Foto: DL

dłonie

...

W ostatnim miesiącu dzieje się irracjonalnie. Patrzę na swoje dłonie ze zdumieniem. Zupełnie nie kumam, jak to się stało, że są tak mocno, gęsto pokaleczone. Zebrało się: drobne oparzenia z piekarnika, albo wrzątku, albo rozgrzanego naczynia, skaleczenia i otarcia z miejsc, gdzie nikt inny by tego sobie nie zrobił. Nie chcą się goić, bolą i przypominają o sobie. Cokolwiek robię, to w rękawiczkach. Bawi mnie to, a jednocześnie intuicyjnie szukam zrozumienia komunikatów mojego ciała.

Jest książka, którą właśnie wykopałam z wirtualnego archiwum, gdzie czytam:

dłonie dotykają, chwytają, sięgają, trzymają, zaciskają. Porywają i upuszczają. Pieszczą. Szczypią.

Pozwalamy rzeczom prze­ślizgiwać się między palcami. Czasami zatrzymujemy coś zbyt długo. Mamy złote ręce, zaciśnięte pięści, otwarte dłonie. Jesteśmy zręczni, mamy dwie lewe ręce. Rozdajemy garściami. Możemy coś robić własnoręcznie lub sprawiamy wrażenie, że nie potrafimy nic utrzy­mać w rękach.

Kładziemy na czymś rękę. Ręce nam opadają. Wznosimy dłonie. Podajemy komuś rękę, idziemy ręka w rękę, coś jest nam na rękę, poza zasięgiem ręki lub pod ręką - wystarczy więc sięgnąć ręką. Wyciągamy pomocną dłoń.

Dłonie mogą być delikatne lub ciężkie, z widocznymi węzłami stawów od martwienia się na zapas lub zniekształcone krytycznym artretyzmem.

Zachłanne ręce powstają ze strachu, z lęku przed utratą, z niepokoju, że nigdy dla nas nie wystarczy, ze strachu, że coś zniknie, jeśli nie będziemy tego dość mocno trzymać. Duża zachłanność w związku uczuciowym powoduje jedynie roz­paczliwą ucieczkę partnera.

Mocno zaciśnięte dłonie nie przyjmują niczego nowego.Swobodne potrząsanie dłońmi w przegubach daje uczucie wolności i otwartości.

To, co należy do ciebie, nie może być ci odebrane, więc rozluźnij się.


Louis Hay możesz uzdrowić swoje życie

30 października 2009

zaufaj i ufaj

.


Wróciłam przed chwilą z herbaciarni, spełnionego marzenia Małgosi. W jesienne wieczory to wymarzone miejsce, pełne magicznego ciepła i babcinych zapachów, koronek, filiżanek, dzbanków, rozproszonego światła lamp, drewna, starych foteli. Zdjęłam fotografie. Uporządkowałam teren po sobie, żeby zrobić miejsce na malarstwo, kolejną prezentację swoistego rękodzieła. Kiedy już wszystko wylądowało w samochodzie zamówiłam herbatę Mały Książę. To mieszanka herbat: czarnej, zielonej, rooibosa, skórki z pomarańczy, rodzynek. W smaku gęsta, miodowa, słodka, z delikatną goryczką w tle.
Zajęłam miejsce ulubione przez klientów, bo trochę odosobnione, z dwoma fotelami, w których można przytulnie zapaść się. Przypomniało mi się, że ostatnio siedziałam tutaj dwa i pół roku temu, w czerwcu, w sobotnie wczesne popołudnie, na spotkaniu z Joasią. Tłumaczyła mi wówczas, że warto dla swojego dobra odpuścić, nie mocować się z tym, co nieuniknione, przesądzone. W około dwa tygodnie potem, po dosłownym przebudzeniu olśnienie - zrozumiałam jej rację, ale w tym dniu płakałam z przerażenia. Nie byłam gotowa na gwałtowne zmiany (atrybutem ludzkiej natury jest opór przez nieoczekiwaną zmianą i każdy człowiek nie jest na nią gotów, ufff, no to jestem usprawiedliwiona, chłostanie zostawiam na inną okazję:))).
W rok później zostawiła mi, na zakończenie spotkania i na całe życie, słowa: nigdy nie pytaj dlaczego. Zaufaj i ufaj. Po prostu. I zmarła. Czterdziestokilkuletnia piękna dziewczyna. Kilka dni temu odbył się rocznicowy wieczór z publikacją jej tekstów. Pisała, dużo pisała. Była i jest moją nauczycielką jogi. Codziennie, kiedy wykonuję asany powitania słońca, czuję jej ciepłą, spokojną obecność.
Smakując herbatę w ciszy muzy smooth cafe zobaczyłam miniony czas jak na zwolnionym filmie. Z ulgą stwierdziłam, że ułożyło się zdumiewająco dobrze. I odetchnęłam po dzisiejszym, nieoczekiwanie emocjonalnym, dniu.
Czasem zdarza się tak, jak w ostatnich scenach pułapki na Kramera w filmie 'Vabank riposta', że ktoś usilnie włącza tę samą zdartą płytę i nie wiadomo, co z tym zrobić, bo ona gra i gra, i się zacina w tym samym miejscu, a echo to powtarza. Irytacja, napastliwość, bezbronność, zmęczenie, to wybuchowa mieszanka emocji. I wybuchłam, jak zwyczajna, pełna słabostek, kobieta. A potem oddałam płytę właścicielowi, bo już nie mam ochoty na zaprzeszły repertuar.
Hmmm...
To chyba Ewa, onegdaj, użyła malowniczego opisu tendencji nieustannego analizowania tego, co bezpowrotnie minęło. Zwykle jest tak, że po zrobieniu kupy zamykamy sedes i spłukujemy jego zawartość. Wiadomo, oczywiste. Wyobraź sobie, że zamiast tego, odwracasz się i zaczynasz w tym wszystkim zapamiętale i uparcie grzebać. Jakie efekty może przynieść nieustanne grzebanie w gównie?

Przekonałam się na własnej skórze, że umiłowanie grzebania dzieli ludzi, oddala od siebie. Nie można na tych pachnąco-cuchnących przywiązaniach czegokolwiek zbudować. Ciągnie się jak ogon nieporozumienie, bo jedno żyje Tu, a drugie żyje Tam.

Czasem mam pragnienie porozmawiać z Joasią. Potwierdzić głębokie przeczucie, jak wygląda codzienny ludzki świat z perspektywy drugiej strony rzeczywistości. A może wystarczy wsłuchać się w ciszę, żeby to usłyszeć? A może dzbanek ajuwerdycznej herbaty do łóżka?

:)


Foto: KL

opowieści lasu

.











jednego dnia

Foto: Di

zabiorę Cię

.

Przed wschodem słońca, w mroźny piątek, nomen omen, 30 października, dzień znamienny, transformujący, znalazłam coś, co kojarzy mi się z radością, przyjemnością, jaka każdemu z nas może nieoczekiwanie się zdarzyć, albowiem życie jest jak pudełko z niespodzianką.


Mogę Ci obiecać jedno. Jeśli kiedyś znajdziesz czas, pomogę Ci zwiedzić Nową Zelandię. Uważam, że nie można nikogo uszczęśliwiać na silę, ale jeśli ktoś jest tego wart, nie ma powodu, żeby tego nie zrobić.

Trzeba jeno pamiętać, że w dualistycznym ludzkim świecie sprzeczności niespodzianki chodzą parami i zawsze mają swoją odwrotną stronę, stronę cienia, i że trzeba, koniecznie, choćby nie wiem co, zawsze patrzeć w stronę słońca.

Dla podwyższenia efektywności działania neuroprzekaźników w przestrzeni wyobraźni załączam słońce z miejsc, gdzie w tych dniach dłużej i mocniej świeci, gdzie dwa lata temu (fotka z 22.11.2007, godz. 20:23:52) zawędrował Adaś z ekipy Siły Wspólnych Marzeń.


Zmykam w nowy dzień. Zamierzam dziś zrobić co najmniej jedną rzecz inaczej niż zwykle. Zatem do dzieła. Bye.
Foto: AW

29 października 2009

mroźno

Pięknie na dworze, że ho ho. Księżyc na niebie dobiega do pełni, mrozik szczypie. Chwila zagadania na dworze oznacza brrr, czyli zmarznięte wszystkie nieosłonięte ludzkie końcówki.

Właśnie wróciłam. Półtoragodzinka w Green Shop, gdzie pomagałam podczas wykładu o butwigowym oleju lnianym (praca typu: nie dość, że robię to, co lubię, to jeszcze mi za to płacą:)). Potem dwugodzinne pogaduchy z koleżanką, która postanowiła zobaczyć foty moich nastolatków sprzed lat w ostatni dzień wystawy. Jednocześnie, po roku zaangażowania upewniłam się, że nie jestem stworzona do pracy jako doradca ubezpieczeniowy, choć to bardzo przyjemne i intratne zajęcie. Trudno jednak robić coś, w co się w głębi siebie nie wierzy. Nie wiem, dlaczego tak ze mną jest, ale jest i już. Uwielbiam rozmawiać z ludźmi, ale dlaczego mam potęgować ich lęk przed przyszłością, na tym lęku budować polisy, a z tego czerpać korzyści finansowe. Przekonało mnie natenczas działanie w ramach przepływu środków w obszarze drugiego filaru, gdzie można decydować o części pieniędzy wpłacanych obowiązkowo do ZUSu. To takie mocowanie sie z ZUSem, kto kogo przechytrzy, przetrzyma, żeby odłożyć ciut więcej na emeryturę. Pokręcona jestem, ot co, dlatego robię miejsce dla tych, którzy widzą w tych działaniach sens. Nie przeszkadzać ani sobie ani innym - oto jedno z przykazań udanego życia. Nie kłamać sobie samemu, szanować swój czas - to kolejne z wielu.
Notabene, bardziej przekonana jestem do inwestowania w nieruchomości, w podróże, gdzie tu i teraz pieniądz dynamicznie płynie, pracuje, pomnaża się, tak jak to czynią, z nieokiełznaną radością, niektórzy moi zwariowani, majętni znajomi. Współpracować z nieuformowaną substancją wszechświata (inteligencją harmonizującą całość stworzenia) i tworzyć to, co wymarzone, upragnione, dla swojego dobra - tę fascynującą umiejętność odkryć w sobie, to jest dopiero coś.


Ps. Jakiś czas temu spotkałam się z jedną z Kaś (mam zaszczyt przyjaźnić się w naszym mieście z ośmioma dziewczynkami o tym imieniu). Załamana swoją urodzinową 40stką, poszukująca pracy, bez zabezpieczającej emerytury, odchodząca od męża, który mocniej i głębiej zapatrzył się w młodszą dziewuszkę. I odkryłyśmy tego wieczoru niezwykły dar, jaki otrzymałyśmy od losu: nie ma kasiorki na emeryturę? no to nie będziemy emerytkami! Proste, jak drut. Zamiast tego mamy okazję na pełne, intensywne bycie do ostatniego świadomego dnia. Stereotypy są po to, żeby je przełamywać, mity są po to, by je demaskować, a wyjątki potwierdzają regułę.
Taak, warto pamiętać, że wszystko wygląda inaczej, niż się powszechnie utarło (jednocześnie trzeba zauważyć, że każdy człowiek widzi tę samą rzecz w trochę inny sposób, po swojemu, co suma sumarum daje podwójnie zakręcony, czyli świderkowaty klops). Mity są wygodne, przekonująco kreują złudzenie bezpieczeństwa i niebezpieczeństwa, ale są tylko mitami, jak liście na wietrze.
Uważność jest w cenie.

:)

Dobranoc

w południe

Za oknem pada drobny deszcz, siąpiący, z tych listopadowych.
Zamawiałam słońce.
Zamówienie spóźnia się?
Reklamacja?
Yeah...
Piję kawę.
Czytam, a czytanie to zaniemyślanie.
Czasem, przechodząc, z dołu do góry, z góry na dół, zamieniam słówko z dziećmi.
No właśnie!!!
Czy ktoś widział taki oto fenomen: intensywna praca szkolna, czas sprawdzianów, a moje nastolatki w domu!?

Pytam przedwczoraj maturalnego Oskara, a wczoraj Kaję, drugoklasistkę - a z jakiego to powodu nie idziesz na lekcje?
Ano takiego, że, cytuję: każdy kto przygotowuje się do olimpiady ma prawo do wolnych kilku dni, i sam decyduje, w jakich zajęciach chce brać udział, a z tego wynika, że wszelakie nieobecności w tym czasie są usprawiedliwione a'priori.
Co jak co, ale fajnie licealistą jedynki być.

Zatem dzieją się jesienne domowe wywczasy, troszkę inne niż wakacyjne wywczasy, bo w powietrzu czuć intensywną energię naukowego zaangażowania ;)
Kaja pisząc o eutroficznych zbiornikach wodnych korzysta z mojego laptopa, Oskar ze swoim imperializmem okupuje kompa, zaś ja, w ramach kolejnego dnia urlopu, zebrałam się za sprzątanie swojego pokoju, takie solidne, kapitalne, jak dwa razy w roku chce się zrobić, żeby czuć się grzeczną dziewczynką, co dba o porządek.

Za oknem pada, słońca niet, no moze tyci, tyci, tyle co dociera przez kilometry chmur..
Już koniec przerwy. Kilka minut na zapisanie, na zajrzenie do skrzynki z listami, na... Kaja wraca do pracy, ja wracam do sypialni.
Ale, ale
ja tu jeszcze wrócę ... ktoś to już powiedział, tylko jaki to był film?

from Universe


Life is not what you see, but what you've projected.
It's not what you've felt, but what you've decided.
It's not what you've experienced, but how you've remembered it.
It's not what you've forged, but what you've allowed.
And it's not who's appeared, but who you've summoned.

And this should serve you well, beloved, until you find, what you already have.
www.tut.com
foto: Google Earth

28 października 2009

z dziennika Pauli: wyruszam...


Sent: Wednesday, October 07, 2009 5:11 PM
Subject: wyruszam...

na szlak, dwa dni samotności, tylko z moimi myślami (szczerze mówiąc trochę mnie to przeraża...)

Plecak spakowany, mapa zafoliowana, pierwszy nocleg u kumpeli blisko gór, a przed 7 rano na trasę.

Prognoza pogody sprawdzona. Teraz "tylko" wytrzymać z sobą i niespokojną głową.

Pozdrawiam
Paula

Sent: Friday, October 16, 2009 10:34 AM
Subject: Re: wyruszam


Trudna wyprawa... I fizycznie i psychicznie...

Fizycznie dlatego, że dawno nie chodziłam z plecakiem po górach, a podejście iście błotniste i strome. Po dotarciu na szczyt myślałam, że padnę plackiem i nie wstanę, ale przyglądała mi się mała dziewczynka i głupio mi się zrobiło... ;) Pogoda mi dopisała, słoneczko większość czasu świeciło, ale mocno wiało, przez co widoczność była słaba. Coś za coś.

Psychicznie, bo zdałam sobie sprawę z własnego uzależnienia od telefonu. Gdy to do mnie dotarło, wyłączyłam go od razu, ale chwilę później z powrotem włączyłam... Zrobiłam tak 3 razy, zanim definitywnie wyłączony telefon nie wylądował na dnie plecaka. Potem było już bardzo fajnie.

Nie miałam zegarka, telefon wyłączony, postanowiłam więc wyruszyć rano wg swojego biologicznego zegara: jak będę wypoczęta i jak będzie jasno. Schodziłam z gór nie wiem ile, zanim napotkany w Rycerce starszy pan wraz z żoną zaprosili mnie na gorącą herbatę. Posiedziałam z nimi trochę, wszak nie spieszyło mi się nigdzie. Poopowiadali trochę historii, miejscowych zwyczajów, ja tylko siedziałam i słuchałam. Siedzieliśmy w kuchni z piecem kaflowym, w miłym nieładzie rozrzuconych przedmiotów codziennego użytku.

I znów ruszyłam na szlak: wg znaków jeszcze 4h. Gdybym nie zgubiła szlaku kilkukrotnie, pewnie w 4h bym doszła. Szlak prawie wcale nie uczęszczany, miejscami kompletnie zarośnięty, trzeba było przedzierać się przez gąszcz ostrężyn i borówek (mniam), największym utrudnieniem była jednak intensywna wycinka drzew, przez co wiele oznaczeń przepadło.... Nadrobiłam jakieś 4-5 km zanim dotarłam do celu. Po drodze minęłam jednak wiele fajnych miejsc: kościółek/kapliczkę zamykany na haczyk, całe pola słodkich borówek i przede wszystkim ani jednego turysty :D

Miejscowi traktują dziś turystów jak atrakcję, przynajmniej w tamtym miejscu. Mówią sami, że szlaki słabo oznaczone, bo też skoro turystów nie ma, to nikt o to nie dba. Mnie się podobało, miejscami na prawdę dzika przyroda i cisza. I tylko ja.

Na pewno wyruszę znów. :)


Sent: Friday, October 16, 2009 10:38 AM
Subject: jedyna fotka


jaką zrobiłam, w dodatku telefonem ;)

ajurwedic spice blend

To już trzecia filiżanka, ostatnia. Herbata rozgrzewająca, pobudzająca, regenerująca.

Dwa tygodnie temu otrzymałam w prezencie saszetkę, do spróbowania. Potem kupiłam drugą, trzecią. Dziś, podczas zakupów, koleżanka wskazała mi optymalne rozwiązanie: paczuszka z tą samą mieszanką, do samodzielnego gotowania. Wyobraziłam sobie aromat rozprzestrzeniający się po całym domu. Mniam.

Skład:

cynamon - 63%
kardamon, imbir, goździki, czarny pieprz - reszta procentów

Kompozycja oparta na Ajurwedzie - starożytnym, holistycznym systemie wiedzy o życiu wywodzącym się z Indii.


Sposób przyrządzania:
Zagotuj litr wody. Dodaj kopiastą łyżeczkę mieszanki herbaty i gotuj pod przykryciem na małym ogniu przez 25 minut. Odcedź. Zagrzej ponownie, posłódź do smaku.
(Odcedzam do żeliwnego czajniczka, który ma swoje sitko, trzyma ciepełko i można w nim podgrzewać. Wrzucam sporo cukru, acz z miodem może smakować delikatniej, ale mi właśnie miód 'wyszedł'.)

WYBORNE!!!

Wersja alternatywna: po odcedzeniu dodaj ćwierć litra mleka, pogrzej, dodaj cukier (nie skorzystam, bo nie lubię mleka i już).

Jutro też zafunduję sobie takową przyjemność na dobry, spokojny sen.
Dobranoc

bon appétit


People who live only for dessert, very rarely enjoy the main course. And sometimes a meal is like life.
Bon appétit
Foto: DL

jestem bogata

188 dni i nocy... hmmm... Pożyczyłam książkę do zaczytania. Małgosia Domagalik, Janusz Wiśniewski. Otworzyłam i ... No właśnie. Kilka słów: ludzie są bogaci światem, który sobie sami tworzą. W ten sposób jestem bogata własnymi myślami, wiarą wypowiadanych przez siebie zdań i tym, że coraz mniej obchodzi mnie to, co mówią na mój temat inni.
Skojarzyłam inny fakt, z własnego podwórka. Przez 919 dni i nocy przepłynęło ponad 5000 maili. Mogłam się w nich przeglądać, na bieżąco, jak w lustrze w przebieralni. Opowieść o wznoszeniu i opadaniu, o szukaniu i znajdowaniu, o potykaniu, o zmienności i niezmienności losu, o magicznej, czasem kapryśnej, koincydencji zdarzeń, o lękach i marzeniach. Czytałam tę opowieść codziennie, pisząc i odpisując: przemieniając myśli, nieokiełznane emocje, ciepłe uczucia, krnąbrne zdarzenia, nieoczekiwane spotkania, zwariowane oczekiwania, huśtawki nastrojów, marzenia, w słowa. Słowa płynęły, płynęły, i płynęły. Przepłynęły.
Wygląda na to, że jestem bogata. Nie tylko własnymi myślami, siłą wiary, głębią wdzięczności, marzeniami, wydarzeniami, spotkaniami, ale mam na swojej wirtualnej półce z książkami jedyny egzemplarz opowieści, biały kruk, rarytas, jak tęczowy most, jak lustro w przebieralni, jak bukiet czerwonych róż, jak wschód słońca, jak szum fal, jak ... kawałek mojego świata.
Wolrd from the Past
.

Urlopowy dzień, upstrzony późną jesienią i postrzępionymi warstwami chmur na niebie. Poczytam książkę do oddania.

27 października 2009

właśnie tam

.


Otrzymałam kwiaty. Wypełniłam nimi wazon. Kiedy zasnę i kiedy się obudzę, będzie ładniało i pachniało, jak to róże piękne, delikatne, subtelnie pachnące potrafią być.
Zasłuchałam piosenkę z telewizorni. To Kaja ogląda coś melodyjnego. Proste i przyjemne nie tylko dla ucha; dźwięk rozpływa się po koniuszki palców. Wygooglałam całość, żeby przyjemność trwała dłużej. Właśnie tak...

:)

Kolorowej nocy
Foto: Di

jak dziecko

Dwie blogujące czarownice spotkały się i uprawiały czarowny gadulec. Gadały, gadały, piły herbatę i jeszcze więcej gadały. Przyjęły przez aklamację tezę, potwierdzoną osobistym doświadczeniem, że blogowanie to znakomita zabawa, gdzie można wiele się nauczyć (techniczne niuanse), sporo o sobie się dowiedzieć (poznawać swoje granice i przekraczać je), uprawiać z zapałem autokrytyczną sztukę poprawiania swojej twórczości pod względem stylistycznym i gramatycznym, a wreszcie poczuć się jak dziecko, które czerpie prostolinijną radość z tego, co robi.
Mija miesiąc od pierwszego mojego posta. Jestem ciekawa tego, co z głębin mojego istnienia, wrażliwości, intuicji, postrzegania, refleksji jeszcze się wykluje. To taka moja własna tajemnica pełna niespodzianek do odsłaniania - magiczna motywacja, by po swojemu zatrzymywać chwile i płynąć z nimi. Kreować, komponować, szperać, znajdować, zaskakiwać. Czuć, pisać, być. Po prostu.

jest jeszcze Coś... dalej

- Jak myślisz - spytała cicho Alicja Kapelusznika - czy po tamtej stronie jest jeszcze Coś... dalej...?

- Którą stronę masz na myśli?

Lewis Carroll 'Alicja w krainie czarów'

zwierciadło

Zwierciadło ludzkich spraw jest jak studnia bez dna, nieskończoną opowieścią o niezgłębionej ludzkiej naturze wplecionej w życie. Świadomość na tle nieuświadomionego zasobu istnienia: wątek i osnowa każdej chwili. Często jest to głęboki sen na jawie.

Ps.
Spotkanie z Alicją. Od miesiąca umawiałyśmy się na psiapsiółkowe pogaduchy. Wreszcie zgrałyśmy się w ten czas i miejsce. U mnie, bo przy kominku rozluźnienie prowadzi nas naturalnie przez głębiny odczuwania, mówienia, dając wiele przyjemności z rozmowy i wspólnego przebywania w swoim towarzystwie.
Zwierciadło to motyw przewodni naszych ostatnich życiowych doświadczeń. Tak się ułożyło, że każda z nas na swojej drodze wirażuje, ostro. Zmiany, zmiany, na różne sposoby. Oczekiwane i nieoczekiwane. Czasami jest bardzo trudno: po pierwsze z emocjami, które miotają na wszystkie strony, po drugie z sytuacjami, wobec których czujemy się bezbronne, po trzecie spotkaniami z ludźmi, gdzie jedni obdarzają uważnością, radością wspólnego przebywania, miłością życia, zaś inni zalewają wszelakimi swoimi zaskórniakami, frustracjami, ciężkimi emocjami, tą częścią swojego świata, którą odrzucają, w której wytrzymać nie mogą.
Jak to się dzieje, że przyciągamy do siebie to, co rani i boli? Jak to się dzieje, że spotykamy właśnie tych ludzi, którzy mówią ołowiane słowa? Gdzie tkwi sens, logika takiej, a nie innej koincydencji zdarzeń?
cdn
foto: DL

wymówka

Wracaliśmy z basenu ciut po 20tej. W tym samym czasie zakończyło się spotkanie fanów żużla z zawodnikami na stadionie przy Wrocławskiej. Kolega zadzwonił do brata z zapytaniem: jak sytuacja? Odpowiedź: ruch płynny. Nie wybrałam alternatywnej drogi powrotnej do domu przez las, preferuję oświetloną przez miasto. Już przy obwodnicy, na podporządkowanej, spotkaliśmy się z symptomami wzmożonego ruchu samochodowego, ponad przeciętną normę, co zaktywowało pierwsze objawy zniecierpliwienia u Oskara.

- Mogliśmy... pomyślałem, że byłoby lepiej.
- Spokojnie chłopak, jesteśmy tutaj, nigdzie się nie spieszymy. Możemy liczyć samochody?

Wjechaliśmy na główną, i zatrzymaliśmy się w długaśnym korku na wysokości cmentarza. Nerwowo przed nami. Trąbienie. Sznur samochodów w bezruchu. Pięć minut, kawałek do przodu, kolejne minuty i znów kawałeczek. Postój na światłach, samochody zjeżdżają z parkingów, i z lewej i z prawej strony, a nasz sznureczek przesuwa się w żółwim tempie. Mijamy światła, już zbliżamy się do stadionu, jedziemy swobodniej, na wysokości stacji benzynowej nabieramy prędkości.

- Jechaliśmy ponad 15 minut niecały kilometr - powiada ciut zirytowanym tonem mój syn.
- No jechaliśmy, ale nie będę z tego powodu marudzić i psuć sobie nastroju.

Rozluźniło się. Przez kolejne 5 kilometrów swobodnie kontynuowaliśmy rozmowę dotyczącą konspektu rozprawy historycznej Oskara o imperializmie brytyjskim.

Minął bogaty w zdarzenia, pracowity dzień. Nie czuje nóg: ogród, pływanie. Yeh... Cudne, otumaniające zmęczenie. Z przyjemnością wracam do chwil z dziećmi i tego, czego razem doświadczaliśmy. Przypomniał mi się zaczytany kawałek tekstu i tutaj go zacytuję, na dobry sen.

Stworzyliśmy czasy, cechujące się chronicznym brakiem czasu. Każdy gdzieś się spieszy. Wielu ludzi z nawyku narzeka na brak czasu, jakby to była jakaś stała - zjawisko przyrodnicze, na które nic nie można poradzić. Chcieliby go mieś więcej, ale jest to poza zasięgiem ich możliwości, nic nie mogą w tej sprawie zrobić. Czy rzeczywiście? Kto odpowiada za ów ciągły niedobór czasu? Czy jest to niewzruszone prawo przyrody, któremu podlegamy, czy też tworzymy tę sytuację sami?
(Tommy Helsten 'Odwaga poddania się')

26 października 2009

because human

.


As we grow up, we learn that even the one person that wasn't supposed to ever let you down probably will. You will have your heart broken probably more than once and it's harder every time. You'll break hearts too, so remember how it felt when yours was broken. You'll fight with your best friend. You blame a new love for things an old one did. You'll cry because time is passing too fast, and you'll eventually lose someone you love. So take too many pictures, laugh too much, and love like you've never been hurt because every sixty seconds you spend upset is a minute of happiness you'll never get beck. Don't be afraid that your life will end, be afraid that it will never begin.


foto: KL

jezioro znalezione


O 15stej wybrałyśmy się z Kają na samochodową wycieczkę celem penetracji niewielkiego jeziora Liwno w Zaborze, do którego zachodnich brzegów przylega obszerny stary park z wczesnobarokowym pałacem. Dziewczynka przygotowuje pracę na olimpiadę geograficzną, w tym dokumentację fotograficzną. Opiera swoje działania na wiedzy, jaką zdobyła w nadleśnictwie, a dziś najlepszy czas (słoneczna pogoda), by naocznie przekonać się, jak to jezioro wygląda.

Droga przez Stary, Nowy Kisielin, Droszków, malownicza i kolorowa jesienią. Czysta przyjemność dla oka.
Na miejscu rozglądamy się szukając, pytając, bo zbiorników wodnych, tzw. wapnianki, wokół pałacu znajduje się sporo. Trafiłyśmy do mostku i rzeczki (niebieskiej kreseczki na mapie), gdzie na końcu leśnej, wybojowej drogi, prowadzącej do jeszcze pachnącego nowością osiedla, jest poszukiwane do badań, nizinne i przepływowe, jezioro. Jest nawet drogowskaz z nazwą ulicy: lido.
W międzyczasie trochę się nachmurzyło i poszarzało. Wysiadamy. Jakby pada. Światła do fotografowania za mało. Ustaliłyśmy, że wrócimy tutaj na dniach, by obejść jezioro dookoła, w pogodny dzień, około południa. Zdobyczą tej wyprawy jest kolejny kontakt telefoniczny na przyjeziornej tablicy informacyjnej i pomysł, żeby o zarybieniu jeziora wypytać kogoś w Polskim Związku Wędkarskim.

każdego dnia

Codziennie robię wszytko to, co jest do zrobienia, i robię tak, jak najlepiej potrafię. Jednocześnie dbam o to, by najdrobniejsza rzecz, którą się zajmuję, była dla mnie udana, czyli satysfakcjonująca. Daje mi to poczucie udziału w rozwoju Wszechświata. Pamiętam, by każdego dnia zrobić coś inaczej, więcej, nauczyć się czegoś nowego, tym samym, w subtelny sposób, przekroczyć granicę codzienności. Utrzymuję swoją świadomość w stanie wdzięczności za wszystko, co jest moim zasobem wewnętrznym i zewnętrznym: za to, co otrzymuję, czego doświadczam, jak jestem i kim jestem.
Jest dobrze. Dziękuję.

jesienne ostatki

.


Słoneczny poniedziałek. Niebo bezchmurne, delikatny wiatr i lekki, październikowy chłód. Ogród zaprasza do pracy. Zapraszam do nowego dnia.

:)
foto: DL

25 października 2009

zamieniło się w złoto


Błoto zamieniło się w złoto - tak podsumował ostatni mecz o mistrzostwo w wywiadzie telewizyjnym utytłany w błocie Robert Dowhan. A jednak!!! W błocie wyturlani, ekstremalnie wyjechani, wygrali. Falubaz mistrzem Polski. Wielka radość i satysfakcja dla zapalonych kibiców. Gorąco było, działo się. Kaja cieszy się w domku, w amfiteatrze słychać okrzyki. Dla wielu to będzie długi imprezowy wieczór, noc, tydzień. Kolega w pracy, fan od początku istnienia zielonogórskiego zespołu, obiecał każdemu postawić 3 piwa w przypadku wygranej 'naszych'. Zapowiada się firmowa feta z tego samego powodu - mistrzostwo, w deszczu, po 18latach.
Brawo, brawo, gratulacje!!!
foto: www.zuzel.zgora.pl

pozostał ślad

Obudziło mnie światło za oknem. Na zegarku pięć po siódmej. Nieee, pięć po szóstej. Przestawiam wskazówki. Czuję się wyspana, mniam. Mam ochotę na kawę i na zaczytanie w łóżku. Wszystkie dziewczyny śpią, tu i tam. Znalazłam jeszcze dwa pledy, opatuliłam, żeby było cieplej.
I nagle pojaśniał za oknem świat. Od słońca. Niebo błękitne. Cisza niedzielnego poranka. 8 o'clock. Idealna pora na spacer. Bluza, trapery, kamizelka, rękawiczki. Pożyczam Kai aparat 2 w 1, żeby pozostał ślad. No i pozostał.
Najpierw zakręciłam się wokół domu, a potem wydeptywałam leśne ścieżki. Fantastycznie!!! Zdążyłam spotkać słońce, które, w dwie godziny potem, skryło się za gęstymi chmurami, aż do końca dnia.

jesienne marcinki



winobluszcz spleciony z bluszczem zimozielonym



owoce ogników



rajskie jabłuszka


klon ozdobny w wersji mini


ostrokrzew


w głębi lasu






wrzosowisko


powrót do domu: pięknotka
:)
foto: DL

czas na czas zimowy

Trwa noc filmowa z Tarantino. Tak mi zapowiedziała Kaja, pytając o zgodę na długi wieczór, aż do rana, ze swoimi koleżankami. Na dole słychać śmiech, dyskusje. pachnie szarlotka. Czytam. Mogę się zasiedzieć trochę dłużej, bo noc będzie dłuższa o jedną godzinę. Z jakiegoś powodu, nie pamiętam z jakiego, dwa razy w roku wydarza się iluzoryczne przesunięcie czasu, który płynie w swoim rytmie, niezależnie od tego, co z nim robimy. A zatem poranki jaśniejsze, a wieczory wcześniejsze - niech tak będzie. Czas na czas zimowy: wskazówka z trzeciej na drugą. Jesteśmy skazani na bezsennosć? A może być z pierwszej na dwunastą?

sign

A*
Miejsce, gdzie kończy się droga i otwiera przestrzeń możliwości.


Koniec i ...


... i Początek
foto: DL,JP

24 października 2009

mecz dzieje się: kto kogo połknie?

Na stadionie Falubazu trwa mecz żużlowy Unibaks vs Falubaz, czyli pomiędzy Toruniem a Zieloną Górą. Kaja na trybunach, ja sem doma. Włączyłam radio, na chwilę, żeby posłuchać, jak się mają sprawy. Za oknem szaro, nie pada dziś, coraz chłodniej. Przynajmniej kibice nie zmokną, bo zmarznąć przy takiej temperaturze emocji, jakie wzbudza przekładany pięciokrotnie mecz o pierwsze miejsce, nie mają szans.
Heh. Nie kumam tej czaczy, ale trzymam kciuki za chłopaków z mojego miasta. Natenczas 29 : 25 dla zawodników z Torunia.

Podekscytowany głos sprawozdawcy:

Połknął go jak bułkę z dobrym dżemem.

Kto kogo połknie? Czas pokaże, już niebawem. Już...

Wróciły nadzieje, jest remis 30:30


:)

po odwrotnej stronie chmur


Kupiłam pomidory. Wypakowuję i kładę na parapecie w kuchni ze słowami: położę je na słońcu, żeby dojrzały i nabrały smaku. Na co Oskar ze śmiechem:
- Na jakim słońcu? Przecież słońce nie świeci.
- Ależ, słońce jest i świeci, tylko słabiej przez grube warstwy szarych chmur.
- No tak, zgodzę się - słońce JEST.

Skoro ustaliliśmy, że mimo szarówki, deszczu, chłodu, słońce jest i świeci, zatem pomidory wystawione w stronę światła mają szansę pogłębić swoje walory odżywcze. Nie ma co marudzić i narzekać na brak światła. Jest go tylko trochę mniej, no, może trochę więcej niż trochę, bo dużo mniej, niż lubię. Po prostu brakuje światła i już. Dzień za dniem wygląda tak, jakby wydarzał się nieustanny zmierzch.

Zapomnij dziewczyno o kolorowym październiku. Przyjmij do wiadomości, że w deszczu, chłodzie, we mgle to też jest dobry dzień. Pamiętasz? Słońce JEST.

Zmykam poszukać argumentów ZA.
Foto: dam.vet

23 października 2009

zaufać, uwierzyć, pokochać_o sobości

Zbliża się 20sta. Jestem w markecie. Ostatnie zakupy na dziś, na weekend. W pudle bagietka z masłem czosnkowym, pizza, makrela, margaryna, śmietana, jaja. Wybieram jabłka na zamówioną szarlotkę. Potrzeba dużo jabłek. Telefon.

- Gdzie jesteś?
- Robię zakupy.
- Jeśli nic nie planujesz na dzisiejszy wieczór to zapraszam Cię do kina.
- Jasne. A ile mam czasu?
- 20 minut.
- Będę za 10.

Nie pytam, co obejrzymy, bo zaprasza mnie Kaja, Moja śliczna 17letnia córka wie, co sprawia mi przyjemność. Lubię też niespodzianki.
Ona stawia bilety, ja stawiam ulubiony zestaw towarzyszący podczas tradycyjnie długaśnych reklam.
Jaki film? Nowszy model opisany jako komedia romantyczna.

Mamo, czy on na ciebie nasikał?

Ja tylko uprawiałem z wasza mamą seks.. to znaczy zrobiłem jej masaż.

Nie spodziewałyśmy się tak ciepłego, zabawnego, mądrego filmu. Kiedy jest naprawdę coś dobrego, to zostaje i cola i pop corn. Dziś zostało dużo tego i tego. Jesteśmy zaskoczone fabułą, pomysłem poprowadzenia wątku, dobrą zabawą, niestandardowym zakończeniem. Film o pasji, o entuzjazmie, o przyjaźni, miłości. Nade wszytko film o mocy bycia sobą. Heidegger powiedziałby - film o sikaniu i sobości.

Ps.
Oczywiście, można się przyczepić do miliona rzeczy, znaleźć wiele naiwności, ułomności, banału. One tam są, a jakże, i są bardzo ludzkie. Jednak nie chce mi się robić za profesjonalnego krytyka filmowego, bo i po co?

Dobranoc.

oniemiałam


Zajrzałam dziś do bloga Magdaleny. Skończyła go pisać w dniu, w którym ja zaczęłam. Kiedy zanurzam się w ciszy i jestem tutaj, to rozglądam się w Sounds from The Depth.
Dziś zajrzałam, przeczytałam, obejrzałam i ...

kiełkowanie

Późną jesienią, zimą, na wiosnę, bawię się w kiełkowanie. Sztuka ta polega na wysiewaniu nasion różnych roślinek do specjalnie zakupionych w tym celu naczyń, tak, aby po kilku dniach systematycznego przelewania przezeń wody pojawiły się zielone listki, zwane, zgodnie z nomenklaturą ogrodniczą, kiełkami.
Sezon na kiełki czas zacząć - postanowiłam wczoraj, robiąc zakupy w Green Shop. Zaczynam od moich ulubionych kiełków lucerny. Smaczne 'na surowo', szybko rosną, a więc satysfakcja gwarantowana w ciągu 3 dni.
Pyszne są kiełki brokułowe i rzodkiewkowe, które potrzebują ok. 4 dni doglądania. Można je i do kanapki, sałatki, zupy wrzucić i robi się witaminowo.
W minionych sezonach jadałam, o ile wyrosły, soję, fasolkę mung, słonecznik. Ich nasiona są kapryśne, wymagają więcej czasu, i niekiedy nie chcą współpracować z moją niecierpliwością, dlatego przestałam je kupować. Może do nich wrócę, może się przekonam, bo smakują inaczej. Po prostu.

zupa z ogonem kota

Metoda na szybką zupę to wykorzystanie 'Zupy Babci Zosi'. Naturalne składniki to suszone warzywa plus dodatki w zależności od rodzaju. Od czasu do czasu sięgam po sprawdzone: krupnik i zupę z soczewicy. Wzbogacam je kaszą orkiszową lub kaszą jaglaną plus oliwa słonecznikowa i zielona nać pietruchy.
Jadam takie zupy na śniadanie, albowiem wychłodzona śledziona domaga się diety rozgrzewającej. Skąd zatem ogon kota?
Dziś spałam dłużej. Pierwszy dzień urlopu. Zupa odgrzana, pachnąca. Zasiadam, żeby jedząc patrzeć na mokry ogród, drzewa. W tym zapatrzeniu, nagle, między łyżką a moim pyszczkiem, czarny ogon. Yeh. Maleństwo wyczuło, że może wykorzystać okazję i się przypodobać. Nagabuje mnie i zachęca, żeby pogłaskać futerko, posmyrać za uszami. Cisza, ciepło, spokój, jak na bezludnej wyspie.

22 października 2009

time to do













It's got everything to do with being yourself, trusting the magic, following your heart, dreaming big, and having fun.
foto:DL
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...