Lubię ten film, od pierwszego nieprzypadkowego zobaczenia w połowie seansu na HBO. Potem ściągnęłam, obejrzałam osiem razy, zrobiłam sobie przerwę i jeszcze raz i jeszcze. Przede wszystkim z powodu Irlandii, lekkości fabuły, niebanalnych dialogów, skórzanej kurtki (wymiękam), wrzosowisk, fioletowej czapki, zielonego szalika i amarantowych rękawiczek, a nade wszystko z powodu oczywistości przemijania, oporów wobec zmiany i odkrycia cholernie (sic!) przystojnego faceta name: Jeffrey Dean Morgan. Jest jeszcze pogrzeb, gitara, totalna deprecha, rozlane wino, jezioro bez wioseł, kilka ważnych listów, stadion sportowy, budowanie przyjaźni, rozświetlanie miłości, odsłanianie pasji w sobie. I piosenka: 'till to the end, jak babeczka z bitą śmietaną i z owocami.
Ps. kocham Cię
Foto: google
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz