Lubię wracać do domu.
Lubię pichcić i ręcznie zmywać naczynia.
Lubię wstawiać pranie i prasować, choć często prasowanie długo na mnie czeka zapomniane.
Lubię nawet zmywać okna, choć średnio jestem zadowolona z efektów.
Najbardziej lubię zapach domu. Przedwczoraj kupiłam dużą świecę, taką na kilka dni non-stop. Notabene, bardzo lubię światło świec. Wczoraj, kiedy wróciłam z pracy, a wszem i wobec rozpanoszyła się ciemność (taki nastał czas, kiedy wychodzę jest jeszcze ciemno, a kiedy wracam już jest ciemno), dom pachniał delikatnie, subtelnie, lawendowo. Tak jak pachną kwiaty w ogrodzie letnim wieczorem albo tuż po krótkotrwałym deszczu. Ogromna przyjemność rozgościć się pod przyjaznym dachem. Czuję radość, że stworzyliśmy sobie nawzajem przytulne miejsce, co daje mi pewność, że gdziekolwiek każde z nas znajdzie się w swoim życiu ta przytulność i ciepło pójdą za nami, z nami, albowiem są w nas (najprostsze prawo przyciągania). Dziś rankiem pachnie zieloną pietruchą i pieczarkami oraz bazylią. Przygotuję ryżowy miks na obiadek i wybędę na całodniowe szkolenie. Ciekawe, co dziś chowa w zanadrzu? Papatki.
21 listopada 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz