.
Dziś rozbestwiłam się na dobre. Skoro świt obudziłam się, i leniuchowałabym, gdyby nie powrót syna z kolegą z nocnej nasiadówki u znajomych pt. gry RPG. Chwila pogawędki i spanie odpłynęło. Chęć leniuchowania odłożyłam na resztę dnia, bo za oknem ptaki, delikatna mgiełka, osiedlowa cisza nocna, zatem idealne warunki do pracy w ogrodzie.
Praca w ogrodzie jest dla mnie jak długa medytacja. Uwielbiam, a raczej, jakaś część mnie uwielbia kontakt z ziemią, z roślinami, przemianę energetyczną, jaka się dzieje, kiedy odchwaszczam, przekopuje, przesadzam wymieniam ziemię, obsypuję.
Robię, robię, robię, jedno po drugim, jakby samo płynęło, i nagle czuję, że wystarczy. Tak samo i tym razem. Koty miauczą, aż je wpuszczę do domku, osiedle budzi się do życia... a ja jeszcze to i tamto, bo gdzie spojrzę, to jest coś, co domaga się dopieszczenia, i ... wreszcie znalazłam idealnie miejsce dla cisa, a w głowie słyszę: nie wszystko naraz kobieto, powoli, więc podlałam to, co posadziłam, przesadziłam, dosadziłam, iii... zaczął kropić deszcz. Ot, błogosławieństwo z góry dla zakończonego dzieła.
Wdzięczne i cierpliwe koty nakarmione, zaś ja poczułam wszystkie mięśnie i potrzebę długiej kąpieli. Z ogrodowych chwastów wyłowiłam skrzyp polny, przygotowałam wywar i ... frrr, do wanny.
(...)
Boso, po mokrej trawie, sesja fotograficzna pomiędzy roślinkami, które permanentnie są niebiańsko piękne, a na koniec długiego poranka pieczenie pszenno-orkiszowego chleba.
Pachnie !!!
Tak, tak, życie ma całkiem niezły smak.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz