Społeczne liceum to prywatna szkoła. Rodzice płacą za nauczanie swojej pociechy sporo kasiorki. Co motywuje ludzi, by zapisać dziecko tam, gdzie uczy się w warunkach luksusowych, na co wskazuje liczebność klas 6-10 osób i dobrze opłacani nauczyciele? Nie zastanawiałam się dotychczas nad tym, bo Kaja z Oskarem rozwijają swój potencjał, zderzają się ze złożoną rzeczywistością ludzka w tradycyjnych szkołach, w 30 osobowych klasach, acz wybierali te 'najlepsze', tzn. miejsce z nauczycielami, z kolegami, przyjaciółmi, decydujące o jakości nie tylko szkolnej codzienności, gdzie czują się sobą, albowiem sama wiedza nie formuje dojrzewającego człowieka, ba, dzieciaki uważają, i podzielam takie przekonanie, że sama wiedza czerpana z książek to ważny dodatek do życia, ale dodatek.
Do czego zmierzam?
Uczestnicząc w zebraniu rodziców w zastępstwie moich znajomych, których nastolatkami się opiekuję, a raczej monitoruję ich poczynania, zobaczyłam rzeczywistość mało konkretną, rozmytą w potyczkach o racje miedzy oczekującymi rodzicami a bezradnymi nauczycielami. Rodzice płacą i żądają skuteczności nie w samym nauczaniu, ale i w dyscyplinowaniu: żeby dziecku chciało się chcieć uczyć. Odbudowania motywacji do chcenia w dziecku oczekują, a z drugiej strony słyszą sugestie, by szukać motywacji w pieniądzach: płacę, wiec oczekuję. Stary ślepy zaułek bardzo często odwiedzany. Rozmowy skupiły się na wzajemnym podważaniu autorytetu i kompetencji, czyli znajoma spychologia. Totalne zagubienie w tematach drugorzędnych. O jakości wiedzy, o rozwoju dziecka, o uważności, o wsłuchaniu w dziecko nie usłyszałam. Musimy to, musicie tamto.... Troska przemieszana z lękiem, chaos.
Na podsumowanie powiem, że Grześ, skądinąd komplikujący na potęgę swoje życie absencją, brakiem systematycznej pracy, poprosił mnie o wsparcie, gdyż uważa, że w tej szkole traci czas, bo czuje się traktowany niepoważnie i nie zależy mu w ogóle: nie będę chodził na to i na to, bo jestem bardzo dobry, a na to nie będę chodził, bo nie lubię i jestem słaby, wiec to nie ma sensu. Konkretny argument - co z nim można zrobić? Zobaczyłam jasno i wyraźnie, że klimat w szkole jest demotywujacy, dla mnie osobiście destrukcyjny nie tylko dla nauki, ale i do życia w ogóle.
Z czego wynika patowa sytuacja, skoro każda ze stron stara się jak najlepiej potrafi? Kto to wie? A może z bezradności i lęku przed zobaczeniem jak się rzeczy mają? A one się maja tak, że dziecko chce być zauważone i zobaczone jako ktoś, kto zasługuje na zaufanie i na samodzielność, że wbrew pozorom nie chce być pilnowane i prowadzone i wyręczane. Czeka na arcyważne pytanie 'czego chcesz', na wysłuchanie i na szansę wrzucenia na głęboką wodę, na monitorującą pomoc, bezinwazyjne wsparcie i na konsekwencję, w której jest dużo wymagającej życzliwości. Każde dorastające dziecko, niezależnie od tego na ile jest krnąbrne, zasługuje i na fizyczną i na duchową obecność mamy i taty, która przejawia się w bezwarunkowej miłości, w dawaniu szansy, niejako 'carte blanche' codziennie od nowa.
Dixi
Do czego zmierzam?
Uczestnicząc w zebraniu rodziców w zastępstwie moich znajomych, których nastolatkami się opiekuję, a raczej monitoruję ich poczynania, zobaczyłam rzeczywistość mało konkretną, rozmytą w potyczkach o racje miedzy oczekującymi rodzicami a bezradnymi nauczycielami. Rodzice płacą i żądają skuteczności nie w samym nauczaniu, ale i w dyscyplinowaniu: żeby dziecku chciało się chcieć uczyć. Odbudowania motywacji do chcenia w dziecku oczekują, a z drugiej strony słyszą sugestie, by szukać motywacji w pieniądzach: płacę, wiec oczekuję. Stary ślepy zaułek bardzo często odwiedzany. Rozmowy skupiły się na wzajemnym podważaniu autorytetu i kompetencji, czyli znajoma spychologia. Totalne zagubienie w tematach drugorzędnych. O jakości wiedzy, o rozwoju dziecka, o uważności, o wsłuchaniu w dziecko nie usłyszałam. Musimy to, musicie tamto.... Troska przemieszana z lękiem, chaos.
Na podsumowanie powiem, że Grześ, skądinąd komplikujący na potęgę swoje życie absencją, brakiem systematycznej pracy, poprosił mnie o wsparcie, gdyż uważa, że w tej szkole traci czas, bo czuje się traktowany niepoważnie i nie zależy mu w ogóle: nie będę chodził na to i na to, bo jestem bardzo dobry, a na to nie będę chodził, bo nie lubię i jestem słaby, wiec to nie ma sensu. Konkretny argument - co z nim można zrobić? Zobaczyłam jasno i wyraźnie, że klimat w szkole jest demotywujacy, dla mnie osobiście destrukcyjny nie tylko dla nauki, ale i do życia w ogóle.
Z czego wynika patowa sytuacja, skoro każda ze stron stara się jak najlepiej potrafi? Kto to wie? A może z bezradności i lęku przed zobaczeniem jak się rzeczy mają? A one się maja tak, że dziecko chce być zauważone i zobaczone jako ktoś, kto zasługuje na zaufanie i na samodzielność, że wbrew pozorom nie chce być pilnowane i prowadzone i wyręczane. Czeka na arcyważne pytanie 'czego chcesz', na wysłuchanie i na szansę wrzucenia na głęboką wodę, na monitorującą pomoc, bezinwazyjne wsparcie i na konsekwencję, w której jest dużo wymagającej życzliwości. Każde dorastające dziecko, niezależnie od tego na ile jest krnąbrne, zasługuje i na fizyczną i na duchową obecność mamy i taty, która przejawia się w bezwarunkowej miłości, w dawaniu szansy, niejako 'carte blanche' codziennie od nowa.
Dixi
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz