.
Oto fragment obrazu ze snu ostatniej nocy przerywanej zamówieniem taksówki dla Oskara i buziakiem na drogę dla Kai.
Miejsce z dzieciństwa: zielone pastwiska w śnie stały się morzem. Stałam na trawiastym brzegu, a woda falowała w rytm: przypływ-odpływ. Tu i ówdzie wysepki kamieniste, o które rozbijały się fale białymi grzywami, delikatnie, raz po raz. Kolor wody głęboki, prawie granatowy, a w oddali, kąpały się w zachodzącym słońcu ledwie widoczne jasne domki osiedla powstającego w załamaniu linii brzegowej, miejscu, dokąd chadzaliśmy na sianokosy. Czułam się fantastycznie, spokojnie i swojsko, w towarzystwie przyjaznej nauczycielki z internatu na wzór i podobieństwo Agnieszki, a klimat składał się ze wszystkiego, co lubiłam i lubię: nieskończona przestrzeń aż po horyzont, otulające światło i cisza, uspokajający szum fal, ciepło popołudniowego słońca, kolor nieba i wody, a czas z dzieciństwa zmieszał się z czasem szkoły średniej i z teraźniejszością. Ulga i radość, bezpieczeństwo i ciekawość, plus szczypta niepokoju.
...
Po przebudzeniu dzień popłynął inaczej niż zwykle. Trochę później w pracy. Za biurkiem usiadłam po długiej, pachnącej bzami, kąpieli, poczęstowałam chłopaków Brioszkami, które zostały wymiecione z mlaskaniem i z zapytaniem: są jeszcze? Przyjemne niespieszne zapracowanie.
Na deser kilkukilometrowa spacerologia stosowana w promieniach słońca o zapachu wczesnej jesieni, a w nagrodę magiczny wieczór z dojrzewającą kulą księżyca.
Miejsce z dzieciństwa: zielone pastwiska w śnie stały się morzem. Stałam na trawiastym brzegu, a woda falowała w rytm: przypływ-odpływ. Tu i ówdzie wysepki kamieniste, o które rozbijały się fale białymi grzywami, delikatnie, raz po raz. Kolor wody głęboki, prawie granatowy, a w oddali, kąpały się w zachodzącym słońcu ledwie widoczne jasne domki osiedla powstającego w załamaniu linii brzegowej, miejscu, dokąd chadzaliśmy na sianokosy. Czułam się fantastycznie, spokojnie i swojsko, w towarzystwie przyjaznej nauczycielki z internatu na wzór i podobieństwo Agnieszki, a klimat składał się ze wszystkiego, co lubiłam i lubię: nieskończona przestrzeń aż po horyzont, otulające światło i cisza, uspokajający szum fal, ciepło popołudniowego słońca, kolor nieba i wody, a czas z dzieciństwa zmieszał się z czasem szkoły średniej i z teraźniejszością. Ulga i radość, bezpieczeństwo i ciekawość, plus szczypta niepokoju.
...
Po przebudzeniu dzień popłynął inaczej niż zwykle. Trochę później w pracy. Za biurkiem usiadłam po długiej, pachnącej bzami, kąpieli, poczęstowałam chłopaków Brioszkami, które zostały wymiecione z mlaskaniem i z zapytaniem: są jeszcze? Przyjemne niespieszne zapracowanie.
Na deser kilkukilometrowa spacerologia stosowana w promieniach słońca o zapachu wczesnej jesieni, a w nagrodę magiczny wieczór z dojrzewającą kulą księżyca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz