...
Do zapamiętania grillowany piątek...
mniam!!!
mniam!!!
Zdążyłam dojechać z Gorzowa na czas, czyli tuż przed pierwszymi zaproszonymi gośćmi. Kaja rozpaliła grilla (moja kochana córeczka uprzedziła moją niewypowiedziana prośbę, bo telefon rozładował się w trakcie zajęć:)))
Chlebek rozmrażał się, a ja... zdążyłam tylko wejść, odłożyć torbę, ale białą bluzkę z marynarką nosiłam do samiutkiej północy. Dopiero na fotografiach zauważyłam swój idealnie skrojony strój na grilowne spotkanie.
Dopisali w komplecie: sąsiedzi, chłopaki, z którymi zżyłam się podczas pracy asystentki, i moi przyjaciele z różnych światów. Uwijałam się, cieszyłam towarzystwem, jak mała dziewczynka, której spełniło się największe marzenie. Doskonałe humory, opowieści, anegdoty, żarty sytuacyjne, życzliwość, uśmiech - przyciągamy to, co najlepsze w nas i dla nas (a psiunia sąsiadów o imieniu Fidka przyciągała uwagę).
Tuż po północy, kiedy poczuliśmy chłód nocy, ogarnęliśmy z grubsza ogród, a kiedy odjechali ostatni goście, zobaczyłam kuchnię pełną jedzenia: mamy zwyczaj zapraszania siebie nawzajem z dodatkami, mięskiem, rybą, sałatką, winem, piwem. Jest obficie, różnorodnie, a gospodyni zapewnia dobry nastrój, półmiski i ogień. I zawsze jest więcej smakołyków niż możliwości ich zjedzenia, i kolejne dwa obiady zapewnione, bez wysiłku.
W sobotę, zanim przebudziło się osiedle, dokończyłam porządkowanie i uśmiechnęłam się do ogrodu i do mebli zniesionych od sąsiadów na potrzeby siedzenia. Mam do dyspozycji trzy sztuki, a w szczytowych momentach było ponad 20 osób. Wyzwaniem stała się huśtawka. Udało się przenieść na drugą stronę płota.
Jednym słowem, spotkanie uważam na udane. Dziewczyny i chłopaki bardzo Wam dziękuję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz