jest takie miejsce w moim mieście
lubię tam trafić, po drodze
do niedawna torowisko między zakładami, z czasów perelowskiego prosperity, przebiegające dolinką, przecinającą miasto, z którego przy wykorzystaniu funduszy unijnych zrobiono mini deptak: ścieżkę spacerową i dla rowerów i dla rolkarzy
gdybym mogła jeździć na rolkach, to miałabym raj dla siebie, około 2 kilometrowy, tymczasem korzystam zeń pieszo, jeśli jestem w pobliżu, skracając drogę z miasta w kierunku poczty, niejako w drodze do domu, od ulicy Wiśniowej do ulicy Łużyckiej, a nawet dalej
urocze, ciut magiczne zanurzenie w zieleni upstrzonej żółtymi płatkami, poniżej poziomu codziennego miejskiego hałasu
Zajrzałam do Kaśki (Green Time dla Czytelników), pogadać, złożyć życzenia urodzinowe, naocznie przekonać się, że biel ścian pięknie harmonizuje z niebieskimi drzwiami (od dwóch lat chodzi za mną ten sam pomysł:)
Rozmowa poruszała się w przestrzeni nieokreślonej przyszłości, wokół jednej z możliwości rozwoju wydarzeń, możliwości widzianej od gorzkiej strony. Tak jakoś.
Na do widzenia wylądowała niezobowiązująco w mojej torbie książka wypalone cienie
Zatrzymałam się inspirującym uśmiech tytule.
Natenczas nie mam ochoty na lekturę, bo mam swoją codzienną opowieść o życiu, w której jestem zanurzona jako obserwator_czytelnik.
Piękna opowieść, która porusza intelektualnie i emocjonalnie, w której cienie rozwiewa wiatr zmian, mój ulubiony, południowy, równikowy, jak poranną mgłę, przez którą dostrzegam promienie słońca
Są w niej kwiaty i magiczne słowa
oraz słowa, które ranią
Jest wątek o miłości, działaniu i czekaniu
o wątpliwościach i błogosławionej pustce
o rezygnacji i mocy wiary
o odkrywaniu siebie
o poddaniu nurtowi życia.
Tak, tak,
poddanie, otwartość, pasja to słowa klucze
dołączam doń jeszcze wybaczenie, szanse i właśnie miłość.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz