.
Poranek. Pomiędzy kuchnią i salonem wspiera się o kolumnę dziewczyna. Spogląda z czułym uśmiechem w zaułek salonu: dwa fotele, niewielka sofa, stolik, w doniczce dorosły kwiat. Ściana zbudowana z okien, przez które wpadają rozproszone promienie słońca. I niebieskooki mężczyzna, w dżinsach, jasnoszarej bawełnianej koszuli, swobodnie siedzący z gazetą w ręku. Kiedy spojrzenia się spotykają przestrzeń wypełnia radość, łagodność, pogłębia się spokój, pewność. Spojrzenia jak tęczowy most, po którym powoli idzie w jego kierunku, siada na podłodze, opiera o jego kolana.
Wczesne popołudnie. Długa lśniąca, piaszczysta plaża, piaskiem sino białym, innym trochę niż pamiętam znad Bałtyku. Ona w białej sukience odsłaniającej ramiona, rozwianej przez delikatny wiatr. On rozwiany zamyśleniem i otulony ciszą, w jasnych spodniach z podkasanymi nogawkami i koszulce polo. Boso, powoli zanurzając stopy w ciepłym miękkim piasku, trzyma opiekuńczym gestem jej dłoń w swojej dłoni. Milczenie wypełnione miłością.
Połowa lat 70tych. Majowe słoneczne przedpołudnie. Na skwerku kilkuletnie brzozy, zielona trawa z kilkoma stokrotkami. Nieopodal plac zabaw, piaskownica. Chłopiec wymachuje łopatką i opowiada żywiołowo o budowaniu zamków, jakby wszystkie rozumy na ten temat pozjadał. Dziewczynka z foremek układa piaskowe babeczki, jedna obok drugiej, jakby przygotowywała przyjęcie urodzinowe dla wróbli, które hałasują latając z miejsca na miejsce, i słucha. Od czasu do czasu podnosi głowę i dodaje swoje trzy grosze. Każde z nich robi to na co ma ochotę i dobrze im z tym. Wygląda na to, że dzieciaczki lubią swoje towarzystwo.
Cisza wieczoru. Fale na horyzoncie mienią się barwami zachodzącego słońca. Światło załamuje się na szybach okien werandy. W głębi domku ogień w kominku, po przeciwległej stronie słychać ciche dźwięki "Somewhere Over the Rainbow".
Przy rozsuniętych szklanych drzwiach siedzi po turecku na drewnianej podłodze dziewczyna, na jej stopach, w zaułku, pomiędzy skrzyżowanymi kolanami, mała poducha, na której spoczywa głowa chłopaka. Oboje patrzą przed siebie, w tym samym kierunku, smakując magiczny, już nieco zamglony czas, w kilka chwil po zachodzie słońca. Niebo mieni się intensywnymi, różnorodnymi odcieniami, żółtego z pomarańczowym. Ona dłońmi mierzwi delikatnie jego krótkowłosą czuprynę, gładzi policzki, miętoli pieszczotliwie uszy: "Jestem. Daję ci swoją miłość. Daję ci siebie". On zamyka oczy i uśmiecha się z zadowoleniem.
Piotrze, uparciuchu, dobrze, że jesteś
dziękuję...
:)
OdpowiedzUsuńPiotrze,
OdpowiedzUsuń...