25 listopada 2009

coś więcej

Taniec Miłość Sława - trzy tematy wprost z folderu reklamowego i coś więcej, z naciskiem na Coś.

Obejrzałyśmy wczoraj z urodzinową misieńką film.
Bardzo chciałam go zobaczyć.
Muzyka, taniec, ruch, pasja, dynamika pociąga i przyciąga i namawia tak, że najczęściej przepadam z kretesem, i wpadam jak śliwka w powidło śliwkowe - po prostu chcę zobaczyć.

Zobaczyłam marzenia, decyzje, dylematy, konsekwencję, poszukiwanie siebie, cierpliwość.

Zwiastun filmowy może zmylić, oj bardzo, a jednocześnie rozsmakowuje.

Fame - sława, pokrętny tytuł, bo i sławy tam mało, i o sławie mało, chyba, że o tej szybkiej powierzchownej, krótkotrwałej, po której zostaje pusta pustka.
Blichtu mało, za mało, bo blichtu bliżej zero, bo czasem reżyser wyrywa się i wrzuca scenę jakby z innej bajki, a zaraz potem wraca pomiędzy ludzkie codzienne emocjonalne potyczki z odpowiedzialnością za życie, za prawdę w sobie i za uczciwość wobec siebie.

Film o tańcu? Tańca jest tylko trochę.

Obraz surowy, nieoszlifowany, ciut inny niż podpowiada i oczekuje przesiąknięta speedem wyobraźnia. Przyzwyczajony do czerwonych dywanów w świetle reflektorów, do wartkiej akcji umysł po kilku minutach projekcji wysyła zniecierpliwiony komunikat: jakaś taka kakofoniczna nuda. Ani tak ani siak - o co chodzi? Od czasu do czasu pojawiają się sceny, kiedy jest banalnie i prozaicznie tak, że chce się od tego uciec. Umysł z epoki McDonalda i Coca-coli lubi wszelakiej maści fajerwerki.

Jak dobrze, że człowiek jest bardziej złożoną formą życia i ma do dyspozycji świadomą refleksję i zdolność zapytywania oraz poczucie, że zawsze jest coś więcej, bo nie ma przypadkowych spotkań. Warto zatrzymać się, by zobaczyć i usłyszeć życie jeszcze inaczej. I siebie w takim spotkaniu odkryć inaczej. To możliwe.


Wczorajszy film to kronika z codzienności szkolnej, wzloty i upadki, oczekiwania i rozczarowania, zanurzenie w sobie i olśniewające odkrycia.

Obraz nie jest porywający euforycznie i natychmiastowo, jest porywający cichcem, zza węgła. Zostaje i drąży, jest z tych niewygodnych, ciągle się miętoli w mojej głowie, świdrujący i domagający się uwagi. Jest jak rozmowa nauczyciela teatru z Malikiem o autentyczności, o wiarygodności, o subtelnej różnicy grania siebie a bycia sobą:
It's your power. It's who you are.

Wrócę do tego filmu, bo dostrzegłam podczas oglądania swoje opory, czyli zakamuflowaną część siebie, a zatem jest to najlepszy powód, by poprzez nie przyjrzeć się sobie, prócz tego, że tak miło posłuchać i popatrzeć na roztańczoną oczywistość.

Ps.
A miłość? O miłości mogę powiedzieć dwa słowa: Miłość Jest

Foto: filmweb

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...