29 grudnia 2009

koszyk obfitości

...

Dzień dziś przewijał się tak, jakby noc polarna zza koła podbiegunowego rozpłynęła się w naszej słowiańskiej krainie. Ciemno i zimno. Mimo to dobrze się dzieje, albowiem rozprzestrzeniło się światło w głębi duszy i ciepło mi ze sobą. Wróciłam do przytulnego domu, rozświetliłam go światełkami na daszku wejściowym, w kuchni, przy gałązkach jodły i ostrokrzewu imitujących w wazonie mini choinkę, zajrzałam do pokoju Kai i Oskara. Oto mój dla siebie luksus iluminacji, jakie stworzył współczesny człowiek, by rozświetlać najdłuższe noce roku. Jestem przekonana, że to właśnie z powodu przesilenia zimowego i braku słońca wymyślono świętowanie, jako alternatywne źródło energii dla każdego człowieka po chłodniejszej stronie świata.


[...Tygrysia usiadła mi na kolanach, trochę przeszkadza w pisaniu...]

Zrobiłam sobie dziś kilka przyjemności.
Na dobry początek wylegiwałam się w łóżku od szóstej do siódmej i jeszcze troszkę. Potem samochodem do pracy, bo choć mroźno to sucho, czyli bezpiecznie.
W firmie, pośród wielu tradycyjnych i niespodziewanych drobiazgów, zamknęłam 2009 rok w kalendarzu. Na ścianie zawiesiłam świeżutki, pachnący farbą drukarską, a ten podręczny opisałam i już nie jest nowy. Za tydzień mija równo 12 miesięcy, odkąd wykonuję tę pracę w tym miejscu.
Czy wspominałam już, że praca asystentki jest spełnieniem marzeń o pracy natenczas, zanim... Co to znaczy? Wiem, co uwielbiam robić, do czego jestem stworzona, ale jeszcze nie wiem w jaki sposób stworzyć swoje własne miejsce pracy, wiec sięgnęłam w swoich działaniach po to, co najbliższe i co najprostsze, o czym już wiem jak robić i, co na dodatek, lubię. Jest mi tutaj wygodnie, twórczo, popełniam błędy, poznaję ludzi i ich twórcze możliwości na każdej płaszczyźnie życia, a świat i los nieustannie mnie zaskakują. Niektóre rzeczy 'do zrobienia' idą jak po maśle, inne przepływają przeze mnie z oporem. Tak, tak, wiele o sobie można się dowiedzieć w każdej sytuacji, zwłaszcza 'opornej'.
A po pracy? No właśnie!
Po pracy wykonałam telefon.

Zaczęło się od tego, że w drugi dzień świat odwiedzili mnie Marlena z Józkiem. Oboje są twórcami i właścicielami sklepu ekologicznego Green Shop. Okazuje się, że przed Nowym Rokiem wyprzedają towar tak, aby go zostało jak najmniej, gdyż od tego, co zostaje trzeba odprowadzić dodatkowy podatek. Postanowiłam nie próbować zrozumieć tej pokrętnej 'nagrody za przedsiębiorczość i zapobiegliwość'.
Tak czy inaczej zadzwoniłam do Marleny (przejażdżkę samochodem w okolice Wieży Głodowej odpuściłam, bo za ślisko) i zamówiłam cukier palmowy i trzcinowy - rabat 15 %, kawę ze stoków górskich w Nowej Gwinei i herbatę meksykańską - 20%, wybielacz i mydło lawendowe - 15%, miód wrzosowy - 20%, masło orzechowe, kaszę jaglaną, pasztet borowikowy i paprykarz, kompozycje z suszonych warzyw w postaci zup z soczewicy, grochowej, krupniku, pomidorowej - rabat 5%. Tak oto mam okazję 'na raz' nabyć produkty, które tam kupuję mniej więcej raz na dwa tygodnie.
Przypomina się info Kasi o Reni Jusis, że jej rytm życia wyznaczają czwartki, bo w tym dniu otrzymuje koszyk warzyw z upraw ekologicznych. W przyszłym roku taki sam koszyk warzyw pojawi się w ofercie w Green Shop. Czy też wyznaczy mój rytm od czwartku do czwartku? A może od środy do środy? Ciekawam bardzo jak się ten drobiazg wplecie w nasze życie codzienne, bo... pomysł znam już od wczesnej wiosny. Wówczas od razu zapisałam się na listę chętnych na pachnące świeżością i bez chemicznych dodatków roślinki do jedzenia.

Dzwonek. Przy bramce oboje. Józek w rękach trzyma pełne pudło. Moje zamówienie z dostawą do domu. Czuję się po królewsku i cokolwiek to znaczy, to na pewno jest to bardzo, bardzo przyjemne uczucie.

Czas na pogawędkę. Później przygotuję meksykańską herbatę czekoladową. Jeszcze nigdy jej nie piłam. Do usłyszenia ciut po później.

Foto: DL

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...