.
Siedzę za biurkiem i robię swoja firmową robótkę. Cicho, spokojnie. Dzwoni telefon. Wyświetla się godzina 13.48. Oskar!? Błysk świadomej klarownej myśli: przecież za 12 minut angielski.
Mami, mam prośbę, mogłabyś przywieźć mi kody?
A gdzie je zostawiłeś?
Albo w kieszeni marynarki która wisi na krześle, albo w reklamówce z przyrządami matematycznymi, która leży na półpiętrze.
I na koniec usłyszałam: zostało 10 minut.
Fakt, było na zegarku 13.49.
Już jadę - odpowiedziałam
Oddałam chłopakom telefon do odbierania ze słowami - wrócę za 20 minut. Wybiegłam w deszcz, o tyle, o ile potrafię biegać, bo ostatnio moja nóżka kaprysi i nie chce być elastyczna. W samochód, do domku. wszystkie światła po drodze miały kolor zielony i w dwie minuty byłam pod domkiem, dwie kolejne minuty to otwieranie, szukanie białego arkusza z kodami kreskowymi, zamykanie domku, i w samochód. Zostało 5 minut. Szybka ocena sytuacji, dokąd jechać, żeby było najbliżej i najszybciej. Do parku przy amfiteatrze, za postój taksówek. Telefon. To Oskar. Mami, jeśli zdążysz do 14tej to do sali 103, jeśli nie zdążysz do 14tej to do Pani dyrektor. Biegiem przedziwnym, przez błotko i rozbudowywaną drogę, w moim stroju marynarkowo rozwianym w deszczu, wzbudzałam zainteresowanie budowlańców. Wbiegłam do szkoły z pytaniem skierowanym do pani przy wejsciu, gdzie jest 103. Wtuptałam na 1 piętro i zapukałam w trzecie drzwi po lewej o równo 14.00. Wręczyłam z uśmiechem pełnym spokoju, acz nieco zdyszana, arcyważny arkusz. Zdążyłam. Poszło nieźle. Pełna satysfakcja i ubaw po pachy. Cały Oskar. Egzamin o 14tej, a on zapomniał kodów, które codziennie znajdowałam w innym miejscu, a bez kodów jakby go tam nie było. Heca, która na tyle mnie rozbawiła, że nawet nie potrafiłam zganić chłopaka za to roztargnienie. Zauważyłam, że wyciągnął z tego wnioski, i zapamięta na długo. Cieszę się, że mam w sobie dar nie przejmowania się drobiazgami. Oczywiście, dar ten wykorzystuję w 50%, w pozostałych 50 % jestem marudna i zrzędliwa, jak stereotypowa mama, o czym najwięcej mogą powiedzieć nastolatki, które urodziłam dawno, dawno temu, i z którymi dzielę kuchnię, łazienkę, posiłki, domowa krzątaninę, i takie tam ludzkie codzienności mamy z dziećmi.
:)))
W pracy pojawiłam się równiutko 14.08. Jak się rzekło: 20 minut. Wróciłam na czas i zdążyłam uratować kawałek świata.
Siedzę za biurkiem i robię swoja firmową robótkę. Cicho, spokojnie. Dzwoni telefon. Wyświetla się godzina 13.48. Oskar!? Błysk świadomej klarownej myśli: przecież za 12 minut angielski.
Mami, mam prośbę, mogłabyś przywieźć mi kody?
A gdzie je zostawiłeś?
Albo w kieszeni marynarki która wisi na krześle, albo w reklamówce z przyrządami matematycznymi, która leży na półpiętrze.
I na koniec usłyszałam: zostało 10 minut.
Fakt, było na zegarku 13.49.
Już jadę - odpowiedziałam
Oddałam chłopakom telefon do odbierania ze słowami - wrócę za 20 minut. Wybiegłam w deszcz, o tyle, o ile potrafię biegać, bo ostatnio moja nóżka kaprysi i nie chce być elastyczna. W samochód, do domku. wszystkie światła po drodze miały kolor zielony i w dwie minuty byłam pod domkiem, dwie kolejne minuty to otwieranie, szukanie białego arkusza z kodami kreskowymi, zamykanie domku, i w samochód. Zostało 5 minut. Szybka ocena sytuacji, dokąd jechać, żeby było najbliżej i najszybciej. Do parku przy amfiteatrze, za postój taksówek. Telefon. To Oskar. Mami, jeśli zdążysz do 14tej to do sali 103, jeśli nie zdążysz do 14tej to do Pani dyrektor. Biegiem przedziwnym, przez błotko i rozbudowywaną drogę, w moim stroju marynarkowo rozwianym w deszczu, wzbudzałam zainteresowanie budowlańców. Wbiegłam do szkoły z pytaniem skierowanym do pani przy wejsciu, gdzie jest 103. Wtuptałam na 1 piętro i zapukałam w trzecie drzwi po lewej o równo 14.00. Wręczyłam z uśmiechem pełnym spokoju, acz nieco zdyszana, arcyważny arkusz. Zdążyłam. Poszło nieźle. Pełna satysfakcja i ubaw po pachy. Cały Oskar. Egzamin o 14tej, a on zapomniał kodów, które codziennie znajdowałam w innym miejscu, a bez kodów jakby go tam nie było. Heca, która na tyle mnie rozbawiła, że nawet nie potrafiłam zganić chłopaka za to roztargnienie. Zauważyłam, że wyciągnął z tego wnioski, i zapamięta na długo. Cieszę się, że mam w sobie dar nie przejmowania się drobiazgami. Oczywiście, dar ten wykorzystuję w 50%, w pozostałych 50 % jestem marudna i zrzędliwa, jak stereotypowa mama, o czym najwięcej mogą powiedzieć nastolatki, które urodziłam dawno, dawno temu, i z którymi dzielę kuchnię, łazienkę, posiłki, domowa krzątaninę, i takie tam ludzkie codzienności mamy z dziećmi.
:)))
W pracy pojawiłam się równiutko 14.08. Jak się rzekło: 20 minut. Wróciłam na czas i zdążyłam uratować kawałek świata.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz