.
No to jestem!!!
Umówiłyśmy się z Kaśką w poniedziałek, że czwartkowy wieczór należy do nas: dwie czarownice, wiedźmy, jedzonko, pogaduchy. Mieszkamy rzut beretem na jeden kilometr i 100 metrów, wiec grzech zaniechania zadośćuczynić trza od czasu do czasu. Jak dobrze, że ktoś wymyślił ładny zwyczaj świętowania urodzin, bo gdyby ich nie było, to nie chcę myśleć, coby zmobilizowało ciało, żeby chciało się dobrze zabawić poza domem, ogrodem, książką pod brzozami albo przy kominku z butelką wina.
Tymczasem mobilizacja pełna, bo trza jakiś prezent urodzinowy wymyślić. Burza pomysłów, i , mam!!! Lawendę lubi prawie każda babeczka, a my dwie mamy przysłowiowego 'fioła' na jej punkcie. Moda na lawendę rozprzestrzenia się na szczęście, zatem i kosmetyki lawendowe i lawenda w ogrodzie stały się impulsem, żeby zakupić dobre kosmetyki dla stóp, tudzież wykorzystać własny potencjał twórczy i ... wykonać bazę pod Mapę Marzeń. Nie mam fotografii rękodzieła, ale przy okazji sfotografuję na dowód, że jeszcze potrafię :)
Czwartkowy wieczór w założeniu miał być rozsądnie długi, albowiem następnego dnia kolejny dzień pracy, a ciało 40latki lubi być bardziej dopieszczone przez sen niż młodsze o całe dziesięć lat mojej psiapsiółki. No i co? Rozsądek zostawiłam w domu, bo gadałyśmy jak nakręcone do prawie pierwszej, jadłyśmy ogórki z chlebem posmarowanym smalcem, ciacho z malinami, piłyśmy gorącą herbę, słuchałyśmy fantastycznej muzy. Śmigałam z kawałkiem ciasta i kawałkiem pizzy do domu, zachwycona rozgwieżdżonym niebem, ciszą nocnego miasta i ciepełkiem lipcowej nocy. I niech mi ktoś mi powie, że kobietka po 40stce nie może zarwać nocy. Oj, może... i to jeszcze jak!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz