.
Już noc. Za oknem ciemno i mokro. Chlupie i kapie. Krople deszczu głaszczą liście, stukają w dach, rysują linie na szybach. Rozpadało się na dobre. Ranek był jeszcze słoneczny, a potem, nagle, zawiało i przywiało chłodek o smaku jesieni. Chmury tumaniły się i gęstniały. Złapały mnie w drodze do domu. Lunęło znienacka i bez parasola łapałam autobus, żeby choć ten jeden długi przystanek i jak najbliżej domu, bo marynarka, bo torebka, bo... odebrane listy z poczty. Ubawiłam się z ulewnej sytuacji: zdjęłam klapki, żeby było wygodniej, sprawniej, na przełaj osiedla pobiec, w kałużach wody, a woda cieplejsza niż powietrze. Za każdym razem, kiedy wpadają mi pomysły na bosaka snują się na ten widok kolorowe komentarze. Czasem ich wysłuchuję z uśmiechem, a pobrzmiewa w nich troska o zdrowie, a czasem sama siebie komentuję na różne sposoby. Niezależnie od tego, od ponad dwóch lat, z przyjemnością drepczę boso wszędzie tam, gdzie to możliwe. Stopy noszą mnie ze stoickim spokojem, a skóra ... cóż, jak to skóra, daleko jej do miękkości niemowlęcia i tęskni za wędrowaniem piaszczystą plażą.
Natenczas kolorowej nocy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz