2 września 2010

Zmierzch po zmierzchu

...

Sama siebie zaskakuje i zadziwiam. Znienacka, nieoczekiwanie zanurzyłam się z ogromną przyjemnością w filmach z cyklu: saga Zmierzch. Nie pamiętam dokładnie, kiedy to do mnie przyszło i z jakiego powodu, ani w jakich okolicznościach. Było lato gorące i prawdopodobnie podczas oglądactwa Kai coś mnie zatrzymało i pewnego popołudnia poczułam, że chce posłuchać muzy, co brzęczy mi w uszach. Poklikałam na you tubie, gdzie spotkałam Debussiego w interpretacji Yiruma i wyklikałam premierę na HBO. Obejrzałam i poprosiłam o więcej. Otrzymałam Twilight i New Moon na domowym pendrivie, gdzie zaglądam od czasu do czasu, a wczoraj Kaja do gorącej czekolady dorzuciła specjalny prezent: mami, mam dla Ciebie niespodziankę; zauważyłam, że polubiłaś ten film i ściągnęłam dla Ciebie "Eclipse".

Z książką wydarzało się anegdotycznie. Pamiętam, że ponad rok temu była bardzo modna, słyszałam emocjonalne recenzje. Koleżanka pożyczyła mi pierwszą część, żebym się trochę 'rozerwała', bo grzechu zaczytania warta. Dzieci przeczytały wszystkie części i stwierdziły - może być. Książka wypożyczona w styczniu przemówiła do mnie 2 tygodnie temu i mówiła przez jedno popołudnie, wieczór, do drugiej w nocy. Film ma w sobie dynamikę, książka wydaje się być nie najlepiej przetłumaczona. Mam przeczucie, że oryginał ma się lepiej. Może się skuszę.


Obraz, gdzie dźwięki, krajobrazy, przestrzeń... Mnóstwo drobiazgów zatrzymuje mnie w nim, sprawiają, że przy nich się uśmiecham. Pojedyncze zdania... prosty, niemal banalny przekaz. Dużo ciszy jest w tych filmach. Tak, zdecydowanie, cisza między słowami i natura ujmują mnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...