...
Zasypało naszą okolicę na dobre. Ostatni dzień listopada oznacza w tym roku śnieżnobiałą zimę, urokliwą, rozpieszczającą na swój mroźny sposób. Pierwsza akcja: odśnieżanie na dzień dobry i dotlenianie jeszcze śpiącego ciała zaliczona na szóstkę (prapremiera wczorajszego wieczora). Spacerologia w śniegu rozsmakowana i tuptanie w oczekiwaniu na autobus rozćwiczone W takich okolicznościach przyrody ciepełko domowe jest bardziej ciepłe, a herbata z miodem pretenduje do miana niebiańskiego napoju.
Na pytanie: Milczysz coraz więcej. Coś się dzieje? - mogę powiedzieć, że tegoroczna szarość, zimno i nieobecność słońca sprawiają, że żyję na zwolnionych obrotach, i, jak tylko wracam z pracy to zapominam praktycznie o całym świecie. Krzątam się leniwie, czytam i zasypiam oraz czaruję słoneczne marzenia.
Właśnie wróciłam ze strychu wypakowawszy z pudeł to, co potrzebne do uzyskania nastroju przedświątecznego. Wszak już czas! Kalendarze adwentowe gotowe na niespodziewajki, czyli papućki z numerkami rozwieszone, a łakocie na pierwsze dni odliczania zmagazynowane. Nie pamiętam, gdzie włożyłam książkę J.Gaardera "Tajemnica Bożego Narodzenia", wyjątkowy w swej formie kalendarz adwentowy, który towarzyszył nam przez kilkanaście lat w grudniowe wieczory. Od jutra będę czytywać o podróży w przestrzeni i w czasie naszym dwóm kotkom, a jeśli Kaja oderwie się od maturalnych przygotowań, to będziemy czytać im na zmianę.
Fotografii aktualnych nie mam, bo kiedy jadę do pracy jest jeszcze ciemno, a kiedy wracam jest już ciemno. Światło dnia jest darem luksusowym, czasem udaje mi się uczknąć deko wychodząc na pocztę, lecz częściej jasność dnia dzieje się równolegle do mojego zapracowania.
No dobrze!
Zmykam na przegląd dekoracji oraz wykopać z dna któregoś z pudeł rzeczoną przedświąteczną magiczną lekturę, a na deser zostawiam fotografie sprzed miesiąca (dokładnie!). Dedykuję je poszukiwaczom słońca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz